Poloniści - językowi krytykanci, których nie cierpimy
Jak wiecie, skończyłam polonistykę. Nie jestem nauczycielką, pracuję jako dziennikarz. I niestety ciągle napotykam krytykantów – filologów właśnie, którzy kochają naśmiewać się, że ktoś powiedział tak, albo napisał siak. A nie wszyscy przecież musimy doskonale pisać i się wysławiać!
Krytykantów, którzy wytkną Ci językowe pomyłki, błędy w piśmie, najczęściej spotkasz wśród studentów najmłodszych roczników filologii polskiej. Przeczytali już kilka kserówek, zaliczyli parę kół i już mają pełne prawa do krytykanctwa. Trudno:) Ich uwagi może czasem i są słuszne. Ale takie młode osobniki są jeszcze niegroźne, przymykajmy oko, gdy skrytykują nas: „eeeeeej, akcentuje się mateMAtyka, a nie: matemaTYka”, itd.
Gorsi są ci, którzy polonistykę już skończyli. Nie daj Panie Boże na językoznawstwie, jak ja. Niektórzy nie usiedzą spokojnie, jeśli Ci jakiejś pomyłki językowej czy przecinka nie wytkną, a potem pogardliwie nie wyśmieją. Jasne, że mnie też wkurzają błędy w stylu „rurza” zamiast róża, pisanie „dziędobry” zamiast dzień dobry - albo kolesie, którzy mówią „poszłem”. Na takie rzeczy faktycznie trzeba czasem komuś zwrócić uwagę, aby się człowiek dalej nie ośmieszał.
Mi chodzi o coś innego. Poloniści mają tendencję do czepiania się bzdur, łapania za słówka, wytykania przecinków, literówek, krytyki dla samej krytyki. Ja też byłam kiedyś tą czepialską… Dopóki życie wszystkiego nie zweryfikowało. Już na studiach zaufało mi pewne wydawnictwo, z którym do dziś współpracuję - oni przesyłają mi elektroniczne wersje książki do korekty - ja wyłapuję wszystkie możliwe błędy, odsyłam, a potem dostaję jeszcze papierową wersję do ewentualnych poprawek. I wiecie co? Do przeczytania dostaję rozprawy doktorskie i artykuły pisane przez naukowców różnych dyscyplin uniwersyteckich z całej Polski. Roi się od błędów. Grzecznie poprawiam. Nawet najlepszym się zdarza (literówki również u profesorów filologii!;)).
Jak pracuje dziennikarz?
Drugie doświadczenie, które zabiło we mnie polonistycznego krytykanta to praca w portalu informacyjnym. Przez rok codziennie pisałam po 3-5 tekstów newsowych na portal. Coś się działo na mieście – biegłam tam z aparatem i dyktafonem, rejestrowałam, a potem galopem z powrotem do redakcji. Musiałam być pierwsza. Szybko! Zanim inne gazety będą miały ten news! Skrobiesz zdania, obrabiasz fotki, wrzucasz, hop! I już jesteś gites majonez, bo zdążyłeś przed innymi dziennikarzami. Takie warunki pracy to idealne środowisko dla literówek:) Było ich trochę, na szczęście w programie internetowym można je szybko poprawiać. Gdy ktoś mi wtedy wytykał błąd, śmiałam się pod nosem, bo taki powolny książkowy geek, który siedzi tylko z lupą przy monitorze i wytyka przecinki, nie wie, w jakich okolicznościach powstawał tekst. Ale oczywiście z szacunku do czytelnika błędy trzeba poprawiać. Zawsze.
Osobiście lubię, gdy mi wytykają. Chcę mieć dobrej jakości teksty i cieszę się, gdy ktoś mi zwróci uwagę na coś, czego sama nie zauważyłam. Ale jest sporo ludzi, którzy przez te wytykanie i podśmiechujki mądrych polonistów tracą wiarę w swoje pisanie, albo co najgorsze, przestają w ogóle pisać, czy to na blogu, czy gdziekolwiek. Nie dawajcie się krytykantom! Daję Wam słowo – nawet najmądrzejszym profesiurom zdarzają się błędy:).
Zdjęcia: Morguefile