nieCodzienność

Czego nauczyłam się od znanego rapera i wspaniałej profesorki

Pewnego dnia na naszym roku polonistyki wybuchła aferka. Otóż okazało się, że jedna ze studentek wysłała „straszny” mail do pewnej pani profesor. 

Warto wspomnieć tu, że pani profesor uczyła dość trudnego przedmiotu, miała kapryśne nastroje i wysokie mniemanie o sobie. Studenci się jej bali, bo nigdy nie było wiadomo, czego znów się można po niej spodziewać. Raz była do rany przyłóż, raz pluła jadem. Zaś wspomniana koleżanka z mojego roku na swoje własne nieszczęście napisała do wykładowczyni maila zaczynając go niechybnie od słów: „Droga Pani Doktor” – zamiast, oczywiście: „Pani Profesor”. Nie było to jednak żadną złośliwością, studentka pisała w stresie i pośpiechu, chciała bodajże umówić się na termin poprawy oceny – z czwórki plus na piątkę. I jakaż z tego burza wybuchła, bo pani profesor wpadła za tak degradujące rozpoczęcie maila we wściekłość. Biedna dziewczyna nie tylko nie mogła poprawiać oceny na piątkę, ale też – o ile pamięć mnie nie myli, do indeksu z tego wszystkiego dostała trójkę na koniec. Żeby się „nauczyła szacunku” czy jakoś tak… Dziś wiem, że pani profesor nie miała do siebie dystansu, a tytuł doktora uznała za obelgę i wyraz skrajnej ignorancji. O mojej koleżance prześmiewczo i mściwie opowiadała na wielu przyszłych zajęciach.

IMG_8770

Minęło kilka lat, siedziałam na zajęciach doktoranckich u innej wykładowczyni – przemiłej i życiowo mądrej profesor zwyczajnej. Rozmawiając z nią o różnych „mailowych wypadkach przy pracy” wspomniałyśmy z koleżankami o nieszczęsnej koleżance i jej mailu sprzed lat. Wiedziałam, że tego dnia rozmawiam ze wspaniałą kobietą, która na koncie ma nie tylko liczne fakultety i tytuły naukowe, ale też – wiele życiowych doświadczeń i wewnętrzną skromność. Musiałam więc zapytać:

– Pani profesor, a jak pani by zareagowała, gdyby któraś ze studentek zupełnie niechcący zaczęłaby maila do pani właśnie od słów „szanowna pani doktor”?
– Cóż, ucieszyłabym się, że ktoś ma ochotę mnie nazywać per pani – uśmiechnęła się skromnie.

Pomyślałam wtedy, że ta odpowiedź byłą miarą jej wielkości. Ta skromność i dystans do siebie były dla mnie czymś pięknym. Bo wielki człowiek pokazuje swoją wielkość przez sposób, w jaki traktuje maluczkich:)

Mam jeszcze inną opowieść w tym temacie… Ostatnio na Instagramie mojej kochanej Fabjulus pojawiło się zdjęcie Julii z muzykami – znanym raperem Miuoshem oraz kompozytorem Jimkiem, czyli Radzimirem Dębskim, którzy grali koncert w Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach.

Fab

Przypomniało mi się, że właśnie z Miuoshem miałam historię na miarę maila tamtej nieszczęsnej koleżanki ze studiów. Otóż kilka lat temu, na swoje szczęście lub nieszczęście zostałam rzecznikiem prasowym Juwenaliów Białystok. W dniu koncertów hiphopowych spotykałam się w strefie VIP z gwiazdami, które miały wystąpić na dużej scenie. Jednym z głównych gości był właśnie raper Miuosh. Przyznaję się bez bicia, że nie znam się na gwiazdach polskiego hip-hopu – całe życie słuchałam metalu i chyba troszkę z młodzieńczej ignorancji nie przygotowałam się wtedy należycie do roli rzecznika prasowego. Nie zawsze wiedziałam więc, jak poszczególni muzycy wyglądają. Posłuchajcie, jaka historia. Była ciepła letnia noc, gdy musiałam biegać bo namiotach VIP i podpisywać z artystami dokumenty – zgody na transmisję koncertów na żywo w telewizji studenckiej. I oto szukałam Miuosha…

Wbiegam z papierami do jednej ze stref dla VIP-ów i pytam przystojnego bruneta z brodą i dłuższymi włosami:

– Cześć, nie wiesz może, czy Miuosh już przyjechał?
– Tak, jest już tu gdzieś. Zaraz chyba zaczyna koncert – odpowiada on.
– O kurcze, niedobrze, nie mam z nim podpisanych dokumentów, co ja teraz zrobię? – wydusiłam mocno zasmucona.
– Nie martw się, pracuję dla niego, mogę podpisać, co trzeba – odpowiedział przemiły brunet i wziął ode mnie papiery.
– Dziękuję, jesteś mega! – krzyknęłam i obróciłam się z podpisanymi dokumentami, by pobiec dalej.

IMG_8792

Z boku obserwowała mnie rozbawiona koleżanka. Gdy po chwili byłyśmy już same, powiedziała mi, że ten przemiły brunet, z którym rozmawiałam, to był właśnie Miuosh!

Nic to, że chciałam zapaść się pod ziemię – na swoje szczęście nigdy potem go już nie spotkałam. Ale ta krótka rozmowa z gwiazdą, która nie obraziła się, że ktoś jej nie rozpoznał dała mi do myślenia. Bo to piękne, że mimo sławy, osiągnięć i hajsu na koncie zostaje się kimś tak skromnym i z dystansem do siebie, prawda?

Jeśli stanę się kiedyś ważna i sławna to bardzo chciałabym taka właśnie być.

Zdjęcia: Pikolina, Fabjulus

IMG_8834