Korki z pisania

Dramat polonistki. Dlaczego to spotkało akurat mnie?

Pamiętam jedne z ciekawszych zajęć na polonistyce – ćwiczenia z gramatyki językowej. Zaliczenie ich było dość trudne, ale do nauki zachęcała sama osoba prowadzącej… 

Była nią starsza pani doktor, która opowieściami o swoim życiu sypała jak z rękawa. Na zajęciach uczyła m.in. zagadnień z pogranicza nauk logopedycznych, na przykład – fonetycznego (czyli takiego, jak słyszymy) zapisu słów. Na tablicy zapisywała więc [zomp] zamiast ząb czy [szypki] zamiast szybki. W tym systemie zapisu nie ma czegoś takiego jak np. Ó. Pisze się więc muj albo ruj… Pani doktor tak się już z tą pisownią musiała zżyć, że w najmniej spodziewanym momencie życia została wyzwana od nieuków.

Oto bowiem bawiła się na placu zabaw ze swoją małą wnuczką. Dzieci pisały coś patykiem po piachu, a jako że jej wnuczka nie znała jeszcze liter, pani doktor napisała coś za nią. Były to wyrazy: chlep i ruża. Za chwilę wśród mam pilnujących dzieci rozległ się szmer: „Ale żeby aż tak nawet podstawowych zasad ortografii nie znać? Przykre…”. Pani doktor roześmiała się tylko, a tę zabawną historyjkę opowiadała potem kolejnym grupom swoich studentów na zajęciach z fonetyki.

3

Bardzo polubiłam się nie tylko z tą nauczycielką, ale i nauką gramatycznych zawiłości oraz wyjątków w ortografii. Do tego stopnia, że startowałam w akademickich wojewódzkich dyktandach i napisałam licencjat i pracę magisterską z językoznawstwa. W jednym roku stałam się jednym z mistrzów ortografii na Podlasiu (o tym, że nie było łatwo, niech poświadczy przykładowe zdanie z tego dyktanda: „Cudzoziemiec Ketling w irchowym kapeluszu z plumażem, znużona marzeniami archeolożka w żakardowym żakieciku, hetka-pętelka w bonżurce oraz majster-klepka z Wodoktów va banque grali w remibrydża o świeżo wypolerowaną warząchew, chyboczący się wte i wewte [w tę i we w tę] spiżowy posążek Hałabały oraz szczeżuję osłoniętą konchą w hebanowo-różowe prążki”); zostałam też zawodową korektorką książek w dwóch wydawnictwach.

4

Poprawiałam teksty po znanych profesorach, prawnikach i lekarzach. Nie było z tego wielkich pieniędzy, ale bez wątpienia przynosiło mi miłą satysfakcję i poczucie, że umiem troszkę więcej, niż „przeciętny polonista”.

Aż po kilku latach, mimo że każdego dnia pisałam teksty – i na portale wnętrzarskie, i na bloga, odkryłam, że gubię się na najprostszych wyrazach. Zaczęłam popełniać podstawowe błędy, pisząc np. fonetycznie („potszedł, zkup się”), jak w tej historii z panią doktor i jej wnuczką. Łapałam się za głowę: „Ale jak to? Skąd takie trudności w pisaniu? Przecież dużo czytam, wiele też piszę, mam stały kontakt z językiem! Do cholery, dlaczego to właśnie ja tracę umiejętności poprawnego pisania?” – smuciłam się nieraz.

1Być może takie problemy nie są czymś ważnym dla biologa czy ekonomisty (choć nie wykluczajmy), ale dla dziennikarki, korektorki… niestety to osobisty dramat. Myślałam, że może to dysortografia (popełnianie najdziwniejszych błędów mimo dobrej znajomości zasad ortografii), szukałam odpowiedzi, pytałam znajomych. Aż wreszcie ktoś oświecił mnie…

– Dziwne faktycznie, bo dużo piszesz na klawiaturze, wiele czytasz, wychwytujesz literówki z tekstów, ale sama błędy popełniasz coraz częściej. Myślę, że to przez to, że po prostu zupełnie przestałaś pisać długopisem na kartce! A kontakt: mózg-ręka-długopis-papier to najlepszy sposób na nieustanne ćwiczenie pisania. Klawiatura i komputerowe edytory tekstów zabijają umiejętności! – usłyszałam od przyjaciela.

To było jak objawienie. Komputer zaczął odbierać mi zdolności, które pielęgnowałam i rozwijałam od lat!

2

Szybko założyłam więc zeszyt, kupiłam kolorowe pisaki. Od tamtego dnia każdego wieczoru przed snem zapisuję sobie 5 trudnych słów i zdań, powiedzmy po trzy razy każde. I wiecie co… jak ręką odjął! Dzięki temu od kilku tygodni jestem znów „na fali” i nigdy już nie zamierzam z tego językowego obiegu wypaść. W marcu ponownie odbędzie się ponoć wojewódzkie dyktando i ambitnie postanowiłam, że wystartuję i będę w pierwszej trójce laureatów;).

Kochani, załóżcie sobie takie zeszyty! Zapisujcie np. popularne słowa: iPhone/iPad/Mam blog (nie bloga)/piję cappuccino, itp… Bo nie obejrzycie się kiedy, a klawiatura, komputerowe edytory tekstów odbiorą Wam to, co najpiękniejsze – znajomość własnego języka.

Fot. Pikolina