Taki Lajf!

Sprzątanie jeszcze nikogo nie zabiło, ale ja tam wolę nie ryzykować!

sprzątanie

Odkąd pamiętam, w naszym związku stanowiło to kłopot. Wiele razy z tego powodu kłóciliśmy się, mieliśmy ciche dni, zwalając winę za wszystko na tę drugą osobę. 

Poznajcie naszą historię.
Kuchnia w każdym mieszkaniu, które kolejno wynajmowaliśmy, była miejscem największego bałaganu – najpierw na studenckich stancjach, potem, także gdy już żyliśmy tylko we dwoje. Po prostu oboje nie znosiliśmy zmywania – wymogiem przy wynajmie było więc, by w kuchni były zamykane drzwi – wtedy w przypadku wizyty gości, można było odciąć się od wstydliwego dla nas bałaganu.
Zmywarka zwyczajnie się nie opłacała – w jednym mieszkaniu mieliśmy ją, ale żeby napełnić urządzenie, potrzebnych było kilka dni – po prostu nie miało to sensu przy dwuosobowym gospodarstwie domowym. Co więc nam zostawało? Oczywiście, „sprawiedliwe kolejki na zmywanie” – wyglądało to tak, że gdy przypadała kolej danej osoby, wchodziła ona do kuchni i, w myślach posyłając cały ten bałagan do diabła, odgruzowywała pomieszczenie przez dobrych 40 minut.
Najbardziej pomstował Karlos: bo nasz dom, nazywany przez niego „kubeczkowem” pełen był moich kubków po kawie. (Niesprawiedliwość: „ja ich przecież nie używałem”).

Kubków, chyba jak każdy, mamy w mieszkaniu może dwadzieścia. A ja, gdy robię sobie kawę, po prostu, biorę jeden, wypiję i zostawiam, biorę drugi, piąty, czternasty… zostawiając, gdzie popadnie. Po co myć na bieżąco, skoro teraz nie będzie mojej tury zmywania i mogę wziąć sobie nowy z szafki? Blaty w naszych pokojach wiecznie miały kawowe odciski kubków.

sprzątanie
Czasem nasza kuchnia po całym tygodniu wyglądała tak, że „nawet wrzucenie granatu niewiele by dało”.
Kiedy szukaliśmy nowego mieszkania, to, które nam się spodobało, okazało się być drogie: moim argumentem na jego wynajęcie było: „Kochanie, przysięgam, że w takim ładnym domu na pewno już będę sumiennie sprzątać po sobie” (biedny ten mój mąż – uwierzył). Wprowadziliśmy się, i faktycznie, dbałam o porządek… przez pierwsze 3 tygodnie… czyste blaty, lśniąca biała kuchenka gazowa, pusty zlew. Ale potem znowu… w pospiechu: poranna kawa przed pracą i kubeczek tu, kubeczek tam…
Kiedy pojawiła się Malutka Coco, sprzątanie jeszcze bardziej (tym razem z braku czasu) zeszło na dalszy plan. Na szczęście dla nas, czasem przyjechała moja mama, innym razem teściowa: zawsze oprócz przywiezienia smakołyków pomagały sprzątnąć kuchnię i dom – cóż za wspaniałe kobiety! ;) Ale kilka tygodni temu znów weszłam do tego naszego miejsca, w którym wydarzył się jakiś kulinarny Armagedon i spojrzałam… sterty talerzy pod niebo, kubeczki na każdym blacie, sztućce, patelnie… powierzchnie wręcz klejące się. Ten widok totalnie mnie przerósł – wycofałam się w popłochu. Kocham mieć porządek, ale zmywania – nienawidzę. Znacie pewnie tę życiową dewizę: „Sprzątanie jeszcze nikogo nie zabiło, ale ja tam wolę nie ryzykować” – postanowiłam i tym razem nie narażać życia. Do prac porządkowych zatrudniłam córkę, w końcu to domena kobiet:

sprzątanie

HA-HA-HA. Żartuję. Nie planuję zaganiać jej do takich robót, chyba że sama kiedyś zechce. Wybrałam więc sobie jeden kubeczek i talerzyk – byli to moi jedyni towarzysze każdego dnia: przy posiłkach korzystałam tylko z nich i zostawiałam je potem zawsze czyste. Wchodząc do kuchni, nie patrzyłam na brudne sterty („przecież teraz to nie moja kolej!”), tylko chwytałam się swoich umytych wybrańców. I tak, po którymś dniu, w moim mózgu wreszcie włączył się magiczny dzwoneczek: „Hej! Skoro przez cały tydzień możesz wygodnie korzystać tylko z pojedynczych naczyń, to po co ci te potężne sterty: 20 talerzyków, 16 kubków, po 12 widelców na osobę?!”. To spostrzeżenie było jak strzał w dziesiątkę – po tylu latach! W chwili, gdy Karlos karnie odbywał swoją kolejkę zmywania, ja… wybierałam dla nas (i tak na bogato!) po DWA: kubki, widelce itd – reszta została ukryta bardzo daleko w szafach, żeby w jakimś ataku szaleństwa nie brać ich i znów nie tworzyć wież Babel w kuchni. Minimalizm, panie!

Odgruzowywanie nie jest już naszym problemem: naczyń po prostu się pozbyliśmy. Chwała prostocie i pustym blatom! Żegnaj, kubeczkowo!

Macie jakieś inne patenty na „niesprzątanie”? Podeślijcie!

Fotki: Pikolina