nieCodzienność

Nie narzekaj, że komuś się udało, bierz się do roboty i twórz własny raj! – WYWIAD z Dagmarą z calareszta.pl

cała reszta

Jej mąż powiedział kiedyś: „Trojaczki są jak lot w kosmos, nie dla każdego”. Rodzina Hicksów takich lotów w kosmos zaliczyła w życiu przynajmniej dwa. Najpierw trójka dzieci (El Trojacco) „za jednym zamachem”, a kilka lat później decyzja o porzuceniu wszystkiego i zamieszkaniu na stałe w Australii, skąd pochodzi mąż Dagmary. 

Wywiadów z nią było już mnóstwo – a to w mediach masowych (bo postawiła wszystko na jedną kartę, zostawiając za soba ukochany Kraków i wylatując z rodziną na drugi koniec świata), a to w blogosferze – bo swoim fantastycznym tekstem „Już nie pamietam” rozbiła bank ludzkich serc i wygrała w konkursie Onet Blog Roku. Poprosiłam Dagmarę o rozmowę, ponieważ jak mało która kobieta w polskich internetach, napędza mnie do bycia kimś lepszym. W jej życiu nie ma czasu na narzekanie, a przecież mogłoby się wydawać, że przy trójce dzieci bywa ciężko. Jej motywacyjne wpisy często stawiają czytelniczki na nogi – nie ma, że się czegoś przy dużej rodzinie „nie da”. Będąc mamą, możesz każdego ranka uprawiać jogging na rajskiej plaży, między robieniem obiadu a zabawą z trojaczkami rozwinąć bloga, którego miesięcznie czyta 100 tysięcy ludzi i na nim zarabiać, a dodatkowo… regularnie chodzić na zajęcia z boksu. Proszę Państwa, wszystko się da. [sociallocker]

Żudit: Ironicznie pisałaś ostatnio, że wśród niektórych kobiet wciąż pokutuje myślenie, że „mężowi trzeba dać zupy i dupy”. A jak na rolę kobiety – żony, matki, kochanki zapatrują się Australijczycy – czy też pokutują wśród nich jakieś schematy w stylu: „baby to do garów”?

Dagmara Hicks, calareszta.pl: Absolutnie nie, wręcz emancypacja doprowadziła do tego, że nikt drzwi kobietom nie otwiera. Oczywiście ludzie sobie ustępują i się nie pchają, ale nie wyróżnia się kobiet. A kiedy spytałam o to z wyrzutem znajomych, odpowiedzieli, że to nie z powodu chamstwa czy lenistwa. Wiele kobiet tutaj sobie tego nie życzy – nie chcą być uznawane za słabsze. Kobiety bardzo szybko wracają do pracy po porodzie, w wielu zawodach typowo w Polsce męskich, tutaj widzi się kobiety. Są też rodziny żyjące tradycyjnie – kobieta pierwsze trzy lata życia zostaje w domu z dziećmi (dopóki nie pójdą do przedszkola), mąż utrzymuje dom. Podoba mi się elastyczność zatrudnienia – firmy oferują pracę na dowolną część etatu, godziny są dostosowane do potrzeb matek. Nawet w ogłoszeniach są informacje o możliwości pracy w godzinach, w których dzieci są w szkole. Jest to tutaj ustandaryzowane – szkoła jest zwykle od 9 do 15. W Polsce nadal dziwny i przez wielu wyśmiewany model ojca na tacierzyńskim, tutaj jest normalnym zjawiskiem.

Powiedz szczerze – czy Twoja rodzina miała jakieś cholerne spotkanie pierwszego stopnia ze słynnymi pająkami z Australii? Jakie podejmujecie środki ostrożności w związku z tamtejszymi żyjątkami?

Mieszkam już w sumie w Australii 4 lata i nie widziałam w życiu ani żadnego pająka, ani węża, ani rekina. Wydaje mi się to jakąś legendą. Nic w tym kierunku nie robimy i nie żyjemy w strachu.

Jak sama o sobie mówisz: siedzisz w domu, bo możesz. Sytuacja materialna pozwala Ci nie gonić z wywieszonym językiem na brodzie do pracy w korpo, możesz spokojnie (ha-ha-ha) spędzać czas z trojaczkami, gdy wrócą ze szkoły. Jak dzieci odnalazły się na obczyźnie?

Bardzo dobrze, przeszło to nasze oczekiwania. Nadal uważamy, że jesteśmy w stanie przeprowadzki, ale bardzo dobrze nam idzie. Dzieci szybko zaakceptowały nowe życie. Pomaga na pewno bardzo szkoła, nauczyciele są wyrozumiali. No i otaczają nas przyjaźni, pomocni i otwarci ludzie, zawieramy mnóstwo nowych znajomości. Mieliśmy dużo szczęścia, trafiliśmy do fajnej społeczności.

cała reszta

Czy to lato, czy zima (w Polsce), na Twoim Instagramie pojawiają się fotki ze słonecznych rajskich plaż. Niektórych to kole w oczy – pamiętam nawet Twój tekst o zazdrosnych hejterach. Jakie absurdalne komentarze przeczytałaś na temat swojego idealnego życia w Australii? Dotknęły Cię?

Ha, bezpośrednio nikt nie miał odwagi, ale kiedy jeden portal zrobił ze mną wywiad, posypały się komentarze. Najbardziej absurdalne to chyba te o szkole, polityce, czy o smogu. A to były dla mnie główne motywy wyjazdu z Polski. Ludziom przeszkadzało to, że podkreślam plusy, a ja po prostu mam taką naturę. Poza tym nie przeprowadziłam się na koniec świata, żeby mi było gorzej i żebym teraz umierała z tęsknoty za Polską. Życie nigdy i nigdzie nie jest idealne, trawa u sąsiada nie jest bardziej zielona, trzeba tylko odrobiny intelektu, żeby to zrozumieć. Nawet w słonecznej Australii mamy miliony problemów, niektóre z nich całkiem spore, możliwe, że nie mielibyśmy ich w Polsce. Czy te komentarze mnie dotknęły? Czy dotknęły mnie komentarze w Internecie, pisane przez tchórzliwego, zakompleksionego i sfrustrowanego przysłowiowego Janusza i Grażynkę? Nie. Wyciągam z nich zawsze wniosek dla siebie. Dobry, pozytywny wniosek – nie oceniaj. Nic nie wiemy o sytuacji drugiego człowieka, o okolicznościach, przeżyciach. Nic. Nawet w rodzinie zdarzają się wielkie tajemnice. Staram się traktować wszystkich bez żadnych uprzedzeń i bez wyższości. Kiedyś taka nie byłam, łatwo wyciągałam pochopne wnioski. Nauczyło mnie tego blogowanie. Ludzie mnie oceniają, NIC nie wiedząc o moim życiu. Po drugie, po raz kolejny przekonałam się o mocy samodyscypliny. Ludziom się nie podobało, że miałam pieniądze na wyjazd, że pewnie mam podane wszystko na tacy. A prawda jest taka, że wydaliśmy na ten wyjazd wszystkie oszczędności, mieszkaliśmy długo w wynajmowanym domu bez mebli (których wielu nadal jeszcze nie mamy), nie mieliśmy nikogo do pomocy i podjęliśmy ogromne ryzyko. To była świadoma decyzja dorosłych, odpowiedzialnych ludzi, a nie ucieczka do lepszego życia, w którym „jakoś to będzie”, może ktoś pomoże, może coś spadnie z nieba? Niestety z tych komentarzy wypłynął bardzo smutny wniosek – Polacy nienawidzą, jak komuś jest dobrze, trzeba narzekać i hejtować. Lubię podejście zachodu do tej kwestii – zazdrość zastępuje się podziwem i inspiracją. Zamiast narzekania na kogoś, że mu się „udało”, trzeba zabierać się do roboty i tworzyć swój własny raj.

Twoje plany zawodowe – myślę o tych związanych z blogiem. Ponoć pisanie to dziś nie wszystko – warto iść o krok dalej, wypuszczać własne produkty – choćby książkę. W jakim kierunku Ty pójdziesz?

Mam ochotę napisać książkę, ale kolejne książki pisane przez blogerów mnie do tego zniechęcają. Nie chcę utknąć na tej samej półeczce, nie lubię szufladkowania, nie chcę robić tego, co wszyscy. Marzy mi się książka, której nie da się odłożyć, zanim nie dobrnie się do ostatniej strony, której egzemplarz kupuje się bliskim, którą ma się przy łóżku i wraca do zakreślonych, ulubionych fragmentów. Mam tytuł, na resztę czekam. Przyjdzie do mnie, jak moje najlepsze teksty. Mnie za bardzo nie interesuje to, co robi tak zwana „branża”. Odcięłam się od tego towarzystwa zupełnie. Nikogo nie podglądam, nie mam inspiracji ani ideału, do którego dążę. Ja chcę po prostu pisać. Mój blog nie ma biznes planu, bo dla mnie to nie jest, jak dla wielu, biznes, czy maszynka do robienia pieniędzy. To potrzeba, nadal ogromna pasja. Przynosi korzyści przekraczające wielokrotnie finansową gratyfikację, która dla wielu blogerów jest kluczowym aspektem. Nie przyjmuję każdej współpracy, pozostaję szczera i zgodna ze swoim sumieniem, polecam tylko to, w co wierzę, co lubię i za co nie będę musiała się wstydzić. Myślę, że moi czytelnicy czują różnicę pomiędzy moim blogiem a resztą parentingu. Ja jestem starej daty, romantyczka, z ideałami, a nie tylko cyferkami na koncie. Kiedy mój tekst nie jest popularny, nie obwiniam algorytmów Facebooka, czy złej pory. Zawsze obwiniam siebie i jeszcze ciężej pracuję nad tematem, warsztatem, zaangażowaniem czytelnika. Jeśli przestanie mnie to kręcić, postawię ostatnią kropkę.

Żudit: Dzięki! Po więcej zapraszam Was na bloga Dagmary – zapiski z życia w Australii, teksty motywujące, o dzieciach (bez ściemy) – przeczytacie TUTAJ! :*

Zdjęcia: calareszta.pl[/sociallocker]