Taki Lajf!

Co u nas słychać? Podsumujmy pierwszy rok życia z dzieckiem

Odkąd skończył się mój macierzyński i poszłam do nowej pracy, żyję na wariackich papierach – ledwo zdążę rano wstać, za chwilę znów jest noc i kładziemy się spać. Proza życia. Czas zaczął tak gonić, że nie mam chwili, by cokolwiek ugotować czy nawet odpisać przyjaciółce na messengerze. 

Powspominajmy jednak:) Rok z Oseskiem minął, jak z bicza strzelił. Nie wiem już, kiedy to było, że nosiłam ją w chuście (teraz ledwo akceptuje Tulę, tak dużą ma potrzebę ruchu), nie pamiętam już, jak pół dnia po prostu spała na mnie, a ja oglądałam seriale, pisałam bloga i czytałam książki. Dopiero teraz dopadł mnie stan pt.”nie mam na nic czasu”. Pani Osesek to już konkret dzieciaczek, który przechodzi przez nasz dom niczym huragan siejący spustoszenie (a przecież nawet jeszcze samodzielnie nie chodzi!). Wymaga od nas, abyśmy mieli oczy dookoła głowy. Dlatego nie pamiętam już, kiedy obejrzałam jakiś film w spokoju albo przeczytałam kilka stron książki bez tego małego turbo kręciołka plączącego się pod nogami.

Sen?
Najpiękniej było za noworodka, bo Osesek potrafił spać po 10-12 godzin ciągiem z jednym wybudzaniem na karmienie. Rano, około 9., wstawałam i nasłuchiwałam, czy dziecko w ogóle żyje, tak to to namiętnie spało. Teraz sielanka się skończyła, pobudka jest zawsze o 6:30, a po drodze zaliczamy maraton nocnych karmień (jeszcze nie odstawiłam). Szczerze? Przywykłam do mniejszej ilości snu. Gdyby nawet ktoś zaproponował mi samotną noc gdzieś z dala od domu, chyba bym nie skorzystała. Uzależniłam się psychicznie od tego śpiącego obok mnie szkraba. Tak, uprawiamy rodzicielstwo bliskości, bo nie chce mi się wstawać w nocy do oddzielnego łóżeczka i łamać kręgosłupa, wyciągając skądś dziecko. Poza tym, moje łóżko, kupione pod to „rodzicielstwo bliskości” ma prawie dwa metry szerokości, także wszyscy mogą spać wygodnie – nie przeszkadza nam nawet, że Osesek woli kimać w poprzek. Fakt, przybyło mi zmarszczek i stale mam podkrążone oczy, ale jak to się mówi: napędza mnie miłość, a jeden uśmiech dziecka potrafi wiele wynagrodzić. Jak to mówią instamateczki: jeszcze tylko kilka lat i się wyśpię.

Praca?
O Boże, jak ja przeżywałam ten powrót do świata. Jawiło mi się to jako największa życiowa tragedia. Snułam misterne plany na własny biznes, byle tylko móc zostać w domu już na zawsze :D Mimo tego, że nowa robota i ludzie w niej zapowiadali się naprawdę świetnie, bałam się. Wieczorami płakałam w plecy Oseska, niewyobrażalnie przeżywając wszystkie te lęki separacyjne. Oczywiście, gdy nastąpiła godzina zero, przed wyjściem z domu też ryczałam jak bóbr, ku wielkiemu zdziwieniu dziecka, które bawiło się w najlepsze i niczego nie przeczuwało. Z resztą, ona to nasze rozstanie przeżyła lepiej ode mnie – bo uwielbia być razem z babcią. To, że obie dziewczyny lubią razem spędzać czas, pozwoliło mi wyluzować. Pierwszy dzień w pracy spędziłam więc zupełnie spokojnie na poznawaniu tajników funkcjonowania wydawnictwa i tak naprawdę… tylko raz, zupełnie pro forma zadzwoniłam do teściowej, by zapytać „jak tam sprawy”. Mam sto procent zaufania do mamy Karola – lepszej niani nie mogliśmy sobie wymarzyć. Podobnie, jak nie mogłam sobie wyobrazić lepszej pracy – takiej, w której mogę czytać ciekawe książki, „siedzieć” w blogosferze i planować promocję bestsellerów w mediach – czyli wszystko to, co kocham. Ale nie sprawiałoby mi to tak dużej przyjemności, gdyby nie atmosfera tego wydawnictwa – mamy w nim świetny, młody zespół, który napędzany jest energią Agnieszki, naszej dyrektor wydawniczej. Młodej mamy, która w swoim życiu przeczytała miliony książek, zjechała cały świat, zaliczając niesłychane przygody w najdziwniejszych zakątkach Ziemi, i która kocha wciąż się uczyć i rozwijać. Jej szczerość i postępowy duch udzielają się nam wszystkim (gash, ale lizusowsko to brzmi!). O tym, że atmosfera jest świetna, niech świadczy fakt, że wczoraj rano, mając gorączkę i słaniając się na nogach (ostre przeziębienie), nie chciało mi się zostawać w domu – pojechałam do redakcji, (szalona). Wiedziałam jednak, że koleżanki z pokoju też są przeziębione i ich nie zarażę. Wydawnictwo Kobiece to inspirujące miejsce, do którego chce się przychodzić. Wiedziałam, że kiedyś w końcu znajdę sobie tak ciekawą i rozwijającą pracę.

Życie towarzyskie?

Bez żalu chwilowo zrezygnowałam. To, ile razy wyszłam gdzieś sama wieczorem mogę policzyć na palcach jednej ręki. Nadal chyba jestem niewolnikiem hormonów, które kurczowo trzymają mnie przy dziecku i od jego bliskości uzależniają moje szczęście. Karlosa bardziej ciągnęło do ludzi – zupełnie go rozumiem. Moje koleżanki z bezdzietnych czasów w ostatnim roku korzystały z życia, podczas gdy ja siedziałam w domu w starym dresie i przetłuszczonych włosach. Nie czułam się jednak gorsza, bo byłam komuś potrzebna w piękny sposób. To nic, jeszcze kilka lat i wszystko sobie odbiję. Ciągle jeszcze jestem na takim etapie, w którym myśli się: żadna dyskoteka, koncert, koleżanka, wycieczka nie dostarczy mi tyle endorfin, co przytulenie własnego dziecka. Może kiedyś to minie:)

Plany?
Wyliczyłam, że jeśli za kilka miesięcy dostaniemy kredyt i kupimy mieszkanie, będzie to moja dziewiąta i zarazem ostatnia wyprowadzka w życiu. Naprawdę chciałabym zakończyć tę tułaczkę i spanie na kartonach. Myślimy o kupnie mieszkania po Nowym Roku. Dlaczego mieszkania, a nie domu? Bo jesteśmy otwarci na nowe – jeśli jutro któreś z nas straci pracę, albo dostanie awans np. w Warszawie, po prostu się z stąd wyprowadzimy. Mobilność i gotowość na zmiany to dziś jedna z najbardziej pożądanych cech – tak sądzę. A kupione w kredycie mieszkanie szybciej da się komuś wynająć lub sprzedać. Zastanawiacie się pewnie, czy planujemy jeszcze powiększenie rodziny. Oczywiście. Osesek okazał się być złotym dzieckiem – dlaczego by więc nie mieć następnego malucha? Fakt, bardzo chciałabym dla Niej rodzeństwa. Ale chcę trochę poczekać i odsapnąć. Ciało i umysł muszą złapać oddech. Chcę poczekać na noce bez wiszenia na cycku, w których wreszcie to tatuś będzie wstawał i robił butelkę, a ja się wyśpię. Potrzebuję trochę relaksu, chciałabym też w tej przerwie między dziećmi rozwinąć się, np. skończyć jakiś kurs/wrócić na doktorat/poznać inspirujących ludzi. Bardzo tęsknię też za górami – wiem, że łatwiej będzie nam zdobyć szczyty wiosną z jednym oseskiem w Tuli, niż za kilka lat z dwoma berbeciami do ogarnięcia. Dlatego polskie góry tej wiosny – obowiązkowo.

Marzę też, by znaleźć mieszkanie gotowe do wprowadzenia się (doświadczenia remontowe naszych przyjaciół pokazują, że przeboje z fachowcami to nie na moje nerwy). Będziemy więc szukać lokumpachnącego skończonym niedawno remontem, jasnego, przestronnego, z drewnianymi podłogami i miejscem na bibliotekę z książkami od podłogi po sufit:) Oczyma wyobraźni widzę też piękny pokoik naszej córeczki z łóżkiem, w którym czytamy jej bajeczki na dobranoc.  I naszą sypialnię z ogromnym materacem, w którym barłożymy (czytaj: leżymy w chaosie do południa) z dzieciakami, psem, całym tym niesfornym bałaganem.

A, i rozumiem już, dlaczego mówi się, że najwięcej rozwodów jest w pierwszym roku od urodzenia dziecka. Cholera, ileż razy w ciągu ostatnich miesięcy rozchodziłam się i schodziłam z Karlosem – nie zliczę. To była huśtawka: od nienawiści i planów zemsty, po wielką miłość i najcieplejsze wyznania miłosne. Brak snu, płacz dziecka, zmęczenie, zmartwienia, stres w pracy, bark czasu, by pobyć tylko we dwoje – to wielki chrzest bojowy dla związku. Na szczęście jakoś to przeżyliśmy, jadąc na oparach sił i miłości. Dziś jakoś odważniej patrzę w przyszłość – damy radę:).