nieCodzienność

Młodzi rodzice. Jak poradzić sobie z kryzysem w związku?

Wciąż buntuje się we mnie moja wewnętrzna feministka: gdy jestem sama w domu z dzieckiem, bez narzekania ogarnę wszystko od pieluszki poprzez spacer po wieczorne usypianie. Ale gdy w domu jest Karlos i wiem, że możemy podzielić wszystkie obowiązki…

coś się we mnie gotuje, gdy on nie wyraża chęci, by np. JUŻ TERAZ pozmywać lub szybko wyjść z dzieckiem na spacer, bo chciałabym np. odkurzać w domu. Nie wiem, skąd we mnie tak silne emocje, gdy widzę, że mój facet leży na kanapie, podczas gdy ja zajmuję się dzieckiem. Jest jeszcze druga kwestia… gdy o niej myślę, coś się we mnie gotuje. W naszym społeczeństwie wciąż to tak wygląda: gdy kobieta sprząta, pierze, opiekuje się dzieckiem i robi obiad, to norma, nic nadzwyczajnego. Ale gdy ktoś przy tych czynnościach zobaczy młodego tatusia – o, wtedy to już jest niemal bohaterstwo.

Wiem, że to pozostałość dawnych czasów, pokolenia naszych babć i mam, w których to kobiety cały dom i dzieciarnię miały na swojej głowie, a ojciec siedział z twarzą w gazecie, nie za bardzo orientując się nawet, do której klasy chodzą jego dzieci.

Mimo że Karlos to tatuś nowoczesny (lub po prostu *współczesny?), który angażuje się we wszystkie obowiązki domowe i rodzicielskie, czasem podświadomie boję się, że doświadczę krzywdy, niesprawiedliwości – jeśli np. to ja trzeci raz z rzędu posprzątam po nas w kuchni.

Mam w sobie chorą potrzebę walki o sprawiedliwość. Chyba obawiam się wepchnięcia w te ramy: matka-sprzątaczka-opiekunka. Mimo że wiem, że świetnie wybrałam sobie faceta, wewnętrzne poczucie krzywdy krzyczy: walcz o siebie. I robię to, nieraz nieudolnie: wymuszam na nim jeszcze więcej, nie doceniam tego, co robi lub już zrobił, po prostu paranoicznie biję się o więcej, żeby przypadkiem nie wyszło na to, że to ja jestem w domu tą od wszystkiego. A on… on jest silnym charakterem i lubi po dobroci: żadnych krzyków, żadnych wymuszeń. Ech, przy moich nerwach to wszystko jest jakimś błędnym kołem.

jak oszczędzać

Ale pewnego wieczoru siedzieliśmy w rodzinnym gronie i przyglądałam się Karlosowi. Karmił właśnie oseska, trzymając go na kolanach. Coś mnie natchnęło: zrozumiałam, jaki to cudowny facet (wow! 11 lat ci to zajęło?). Z gatunku takich, którzy każdego dnia powie głośno dziecku „kocham cię, córeczko”. Chciałabym częściej wyrażać to, jak go doceniam.

W tej całej frustracji dnia codziennego tak naprawdę nie ma chwili, by nawet porządnie się pokłócić i pogodzić. Gdy nadaktywne dziecko wymaga 100% uwagi, my nastawiamy przypomnienia w telefonie, by wieczorem ostatkiem sił się do siebie przytulić.

Tak, dziecko, szczególnie to w drugim roku życia, który niesie za sobą mnóstwo niebezpieczeństw (upadków, połknięć, zabaw w toalecie) pochłania całą naszą energię. W tym wszystkim zapominam, jak Karlosa kocham. Podnoszę głos, bo chciałabym coś szybciej i na już. Irytuję się jego patrzeniem w telefon, gdy siedzimy we trójkę w pizzerii. Mam dni, w których denerwuje mnie dosłownie wszystko, mogłabym płakać z bezsilności i złości.

Na szczęście kilka dni temu bardzo pomogła mi lektura książki „Niewolnik” Ananda Dilvara: (treść w dużym skrócie:) uwięziony w sparaliżowanym ciele młody mężczyzna nie jest w stanie komunikować się z nikim ze swojego otoczenia. Przykuty do łóżka szpitalnego po wypadku samochodowym zaczyna zastanawiać się nad sensem swojego życia i odkrywa cel własnej egzystencji. Oto lekcja, którą wyciągnęłam dla siebie:

Daj siebie ludziom, których kochasz, ale nie oczekuj, że się zmienią. Kochaj ich takimi, jacy są (…). Jeśli będziesz próbował kontrolować otaczających cię ludzi po to, aby robili to, co chcesz, lub byli tacy, jakimi chcesz ich widzieć, twoje życie będzie pełne konfliktów”.

Przecież każdy z nas może w jednej chwili odejść. Gdy o tym pamiętasz, uzyskujesz właściwą perspektywę. W obliczu śmierci małe problemy codziennego życia nie wydają się już tak poważne jak wcześniej, zmartwienia okazują się bezsensowne, a kłótnie, nienawiść i niechęć znikają z naszych relacji, gdyż chcemy dobrze wykorzystać czas, który nam pozostał”. <3

 

Fot: Pikolina/Agnieszka Dzieniszewska, buuba.pl