nieCodzienność

Piąte: nie zabijaj…

Jest taka piękna piosenka: „Bo takiemu pijakowi, jakie życie, taki…”. Kilka lat temu o mało nie straciłam z mężem życia… Jakiś młody facet wsiadł za kółko „tylko” po czterech drinkach. 

Ciągle niestety zdarza mi się spotykać ludzi, w których widzę zabójców…Ostatnio wyszłam z Gucią, poranny spacerek, godz. może 6:40. Słownie: SZÓSTA czterdzieści rano. Kupujemy bułeczki w osiedlowym. Pod sklepem takie oto toczą się rozmowy:
– Ty, Andrzej, może wódki to teraz dla mnie nie bierz…- mówi jakiś pan.
– A czemuż to? – oburzył się Andrzej
– Aaaaa, bo wiesz, Tereska z nocki wraca o dziesiątej i będę musiał być na chodzie, może zechce na zakupy podskoczyć – mówi pan.
– No to co wypijem? – pyta Andrzej
– A weź dla mnie czteropaka Żywca, bo ja jeszcze będę dziś w południe musiał swoją babę wozić po mieście, na cmentarz zawieść, do Oszoł, jak to przy sobocie, wiesz – tłumaczył się pan.
– No ok, doobra, ale szkoda – zgodził się cały rozczarowany Andrzej.

nie zabijaj

Kolejna historia – pewnego razu przyszedł do nas fachowiec, który miał wykonać małe zlecenie. Niepytany o swoje prywatne życie, sam zaczął nam opowiadać:
– Wie pan, ja to na tej robocie się znam, tyle razy już to robiłem – śmieje się do męża.
– Świetnie – na to my.
– Tylko, że cholera będę musiał autobusem dojechać do was. Ostatnio, kurna, złapali mnie w trasie po pijaku i zabrali prawko skubańcy – żalił się biedny pan. (No jak oni tak mogli?)
– Współczuję – odparł mąż.
Człowiek znał nas 5 minut, a już na dzień dobry pochwalił się takim wyczynem. Było czym? Miał komu? Powiem Wam coś…

niezabijaj3

Kilka lat temu pojechaliśmy na wakacje nad polskie morze. Miał być romantiko odpoczynek od studiów. A wróciliśmy do domu w gipsach, z połamanymi żebrami, nogą na wyciągu, na najsilniejszych lekach przeciwbólowych, ze śmiercią w oczach. Wszystko dlatego, że inny lekkomyślny pan wyjechał dostawczakiem po „czterech małych drineczkach”, i biedny na zakręcie się nie wyrobił. Wpadł w nas – spacerujących chodnikiem studenciaków.

To była sekunda. Ciemność. Białe światełko, do którego idę przez jakąś gęstą mgłę. Daleko słyszę głosy. Ktoś mnie szuka. Przyjechała karetka na sygnale. Okropny ból. Strach, czy Karol będzie mógł chodzić. Głosy w oddali mówią, że ma „coś z kręgosłupem”… Ratownicy i policja uwijają się wokół nas. Zbierają porozrzucane na kilka metrów rzeczy. Potem szpitalny korytarz, na którym leżymy. Nie mogę się ruszać, oglądam sufit, ale słyszę głos Karola. Ta ulga, że on żyje… Później był już tylko okropny ból złamanych kości, przez tygodnie.

W tym całym nieszczęściu była jednak sprawiedliwość. Kierowcę szybko złapano. Odwieszono mu zawiasy, poszedł na kilka lat do więzienia. Nigdy z jego strony nie padło słowo przepraszam. Dla niego byliśmy tylko jakimiś gówniarzami, którzy chamsko wpakowali mu się pod koła.
fot. Pikolina

niezabijaj