Zakazane tematy

O tym zapomina niemal każda mama po porodzie (a nie powinna!)

matka

– Judyta, a o co chodzi z tym dokarmianiem mlekiem sztucznym na oddziałach noworodkowych? – zapytała mnie koleżanka będąca w zaawansowanej ciąży. 

Gdy opowiedziałam jej, że sytuacja nie jest oczywista – bo raz trafisz na świetne położne, które zrobią wszystko, by pomóc ci na mlecznej drodze i pokarmu sztucznego nie podać, a innym razem spotkasz ludzi, którzy nawet poza twoją wiedzą dokarmią dziecko mlekiem modyfikowanym. Częsty powód? „Maluch płacze i krzyczy, więc na pewno jest głodny”.

– A ja myślałam, że to jest tak, że rodzi się dziecko, podpełza do piersi i fontanny mleka same tryskają! – odpowiedziała zaskoczona koleżanka.

Zastanawiam się… czy zawsze poi się dzieci mlekiem sztucznym, a matki z tego powodu przechodzą załamanie? Chyba nigdy nie słyszałam o przypadku, by to mleko w piersiach pojawiło się „na czas” (czytaj: choćby w drugiej dobie życia dziecka). Czy pokarm przychodzi zawsze w trzeciej, czwartej (czy kolejnej) dobie po urodzeniu? Co robić, zanim to mleko się w piersiach pojawi? Jak radzić sobie z własnymi nerwami, gdy słyszysz płaczącego noworodka i obwiniasz się, że”chcesz go zagłodzić”?

Spójrzmy na to z punktu widzenia osoby, dla której temat tego wpisu to taki „problem od czapy”. Bo co z tego, że dzieciom poda się w szpitalu mleko sztuczne? Czy od tego się umiera? Nie! Dlaczego (uświadomione i bardzo oczytane) matki z tego powodu lamentują? Odpowiadam. Bo dla nich, tych, które czytają w nadmiarze (blogi parentingowe, książki, fora) świat wydaje się zero-jedynkowy.

Jedyny słuszny trend panujący w internecie? Natura – niezależnie, czy chodzi o poród, karmienie dziecka, dobór pieluch (najlepiej wielorazowe!) czy zabawek (mile widziane kasztany lub drewniane klocki!). Szybko wyciągane w tych czasach wnioski? Nie urodziłam naturalnie = poszłam na łatwiznę. Zgodziłam się podać sztuczne mleko = zrujnowałam własnemu dziecku zdrowie. A to przecież cholerna nieprawda!

Byłam świadkiem naprawdę hardkorowych sytuacji, widziałam kobiety, które wariowały, traciły kontakt z rzeczywistością. Płakały, wykrzykiwały przekleństwa i śmiały się naprzemiennie. Jak szalone. Oczywiście hormony grały rolę główną, ale kamykiem w lawinie łez był brak pokarmu w piersiach.

Jak to wygląda z boku? W szpitalu dziecko płacze, mama w piersiach nie ma jeszcze mleka, przez co wydaje jej się, że głodzi własne maleństwo. Że jest najgorsza na świecie. Zrobi więc wszystko, by ukoić ten płacz. I wtedy do sali cała na biało wchodzi ona – położna (nieraz starszej daty) i przynosi butelki ze sztucznym pokarmem. Co robić? Mama jest roztrzęsiona, w silnych emocjach, łzy same lecą. Dziecko płacze i ten dźwięk rozdziera jej mózg. Coś mówi jej: podaj to sztuczne mleko, maluch się naje, uspokoi, waga urodzeniowa nie będzie już tak spadać. Jutro może wypiszą was już do domu.

W tym samym czasie drugi głos w głowie krzyczy, pamiętając wszystkie mądre rady z blogów parentingowych: „Nie! MM to zło, ono jest tylko do ratowania sierot, do sytuacji krytycznych, kiedy dziecko jest rozdzielone z mamą i może przeżyć jedynie dzięki dokarmieniu sztucznemu. To natura rządzi, to mleko mamy jest najlepszym darem, który może spotkać malucha”.

Oczywiście, ja się z tym wszystkim zgadzam! Karmiłam starszą córkę kilkanaście miesięcy, karmię młodszą i jestem z tego powodu dumna. Wspieram każdą mamę karmiącą. To wszystko jest ważne dla zdrowia i odporności.

Ale też… sprzeciwiam się temu zero-jedynkowemu światu.
Bo czasem na oddziale położniczym nie masz wyjścia. Brakuje wsparcia psychicznego, zostałaś sama. Nie odwiedził cię doradca laktacyjny, nie trafiłaś na wspierające położne. Poddajesz się, bo wszyscy mówią, że dziecko spadło na wadze ponad 10% i jest odwodnione (te stwierdzenia budziły we mnie  paniczny strach, byłam gotowa przystać na wszystko…). „Trzeba je koniecznie dokarmić, zanim w piersiach pojawi się własny pokarm”.

(więcej fotek: KLIK!)

Byłam w takiej sytuacji dwukrotnie – za pierwszym razem tak walczyłam i broniłam się przed podaniem butelki, że się załamałam. Moje dziecko krzyczało non stop, a ten dźwięk rozdzierał każdą komórkę mojego mózgu. Na chwilę odeszłam od zmysłów – płakałam, krzyczałam, uciekłam na szpitalne podwórko, a pielęgniarki chciały wzywać na mnie policję (rzekomo „opuściłam noworodka”!). Teraz tamten opłakany stan umysłu zwalam na to, że w ciąży zbyt wiele się naczytałam, a z lektur nabrałam przekonania, że albo naturalnie (urodzić, wykarmić), albo w ogóle. A zgodzenie się na inną opcję byłoby jakąś patologią. Byciem matką gorszego sortu. Chore, prawda? Myślę, że nadmiar lektur i utwierdzanie się w jedynym słusznym scenariuszu jest bardzo krzywdzące dla mamy. Dla relacji z dzieckiem. Zamiast uwierzyć w siebie i własne kompetencje wierzymy w słowa innych.

Dlaczego na blogach tak rzadko pisze się, że jedyny słuszny scenariusz porodu to niespodzianka? Że trzeba być elastycznym i owszem walczyć o to, co ważne, ale nie załamywać się, gdy coś pójdzie nie po naszej myśli. Nie obwiniać się.

Jeśli chodzi o mleko sztuczne, to dwa lata temu „poddać się” musiałam, bo córeczka się odwodniła i znacznie spadła na wadze (ponad dozwolone 10%). Fakt – raz podano jej mm i na następny dzień wyszłyśmy do domu.

Dziś, z perspektywy czasu tamta „życiowa tragedia” wydaje mi się problemem od czapy. Ale wiem, jak bardzo dotyka to psychikę mamy, która tu i teraz staje przed decyzją dokarmienia mlekiem modyfikowanym. Echa blogów, for internetowych pokrzykują w głowie, że mm to zło, a dokarmianie butlą to lekkomyślny błąd.

Miesiąc temu leżałam na sali poporodowej z trzydziestolatką, która urodziła swoją drugą córkę. Wiedziałam, że to osoba nastawiona na naturę równie stanowczo, jak ja dwa lata temu. Nigdy nie podała starszemu dziecku słodyczy (jedynie miód z własnej pasieki! – szacun), karmiła je piersią kilka ładnych lat (!) i nie widziała opcji, że nowo narodzonej córeczce poda teraz mleko sztuczne. A tu klops – jest trzecia doba po porodzie, maluch płacze wniebogłosy, znacznie traci na wadze, a w piersiach (jeszcze) „pustka”. Pielęgniarki przynoszą więc do łóżka butelkę z mlekiem sztucznym. I co? Lokatorka zaczyna płakać i głośno lamentować. Wykrzykuje przekleństwa w stylu: „Choćby skały srały, będę karmić wyłącznie piersią! Zwykła patologia ma pokarm, a ja, kobieta po studiach, nie?!”. Zachowywała się irracjonalnie, bo w całej tej sytuacji straciła kontakt ze sobą. Doskonale ją rozumiałam. Wylała wiele łez zanim „skapitulowała” wobec położnej z butelką.

W tej samej chwili przywieziono i moją córeczkę z ważenia – spadek wagi wynosił ponad 10% – „nie wyjdziecie do domu, jeśli nie dokarmicie” – usłyszałam. I wiecie co? Wrzuciłam na luz. Wiedziałam, że tym razem (tuż przed Bożym Narodzeniem) nie chcę fundować sobie tej bezdennej rozpaczy. Przecież tak naprawdę jutro wyjdę do domu i na pewno będziemy się długo karmić naturalnie. Podałam córce zaproponowaną nam butelkę. Skutek? Maluszek przespał całą noc. Ja też pierwszy raz od wielu miesięcy (!) spałam spokojnie. Dzięki temu nazajutrz rano, gdy byłam wypoczęta i wyluzowana w piersiach pojawił się nawał. Szczęśliwie byłyśmy już na drodze mlecznej.

Dlatego dziś, gdy mam mądrość podwójnej mamy wiem, że tam na oddziale noworodkowym świat wcale nie jest zero-jedynkowy. Jednej kobiecie uda się karmić malucha wyłącznie piersią i to jest super. Inna będzie zmuszona podać mleko sztuczne i to też jest w porządku, skoro sytuacja tego wymaga. Żadna tam tragedia. Bądź gotowa na wszystko. I nie zapominaj: niezależnie od wydarzeń twoja miłość wystarczy. To ty jesteś najlepszą i wymarzoną mamą dla swojego dziecka.