Zakazane tematy

Jak prosto i bezboleśnie odpieluchować dziecko?

Oraz czy warto sadzać półroczniaka na nocnik, a 8-miesięcznemu maluchowi kupować nasadkę na sedes? 

Dziś tematyka fekalna, moja ulubiona. Kto mnie zna, ten wie, że w rozmowach na żywo nie lubię się chwalić swoimi dziećmi. To prywatne sprawy, które mogą innych nudzić – ja to rozumiem. Sama uciekam gdzie pieprz rośnie, gdy widzę, jak jakieś mamusie żyją tylko tym, jakie kolory i konsystencje miała kupa ich dziecka. Skąd więc pomysł na ten wpis? Z życia oczywiście. Bo nadszedł czas, ten wiek, w którym nasze dziecko coś „powinno”. Bo inne już to potrafią bądź nie. Chodzi oczywiście o naukę załatwiania swoich potrzeb na nocniku. Ten wpis może Was podnieść na duchu, szczególnie, jeśli na Was też wjeżdża rodzina i znajomi, zauważając że „córeczka/synek cały czas chodzi w pieluszce”.

Nie jesteśmy nadgorliwymi rodzicami, którzy biorą udział w wyścigu o to, które dziecko szybciej leveluje. Czy szybciej od innych nauczyło się siadać, chodzić, mówić i tak dalej. Bezkrytycznie patrzymy na starszą córkę – wierząc, że jak będzie na coś gotowa, to sama da o tym znać.

Dlatego wprost martwi mnie, gdy słyszę, że półroczne dziecko sadza się już na nocnik. Jakby taki szkrab cokolwiek rozumiał, czy tym bardziej kontrolował te określoną potrzebę fizjologiczną. Jaki jest w tym sens? Rozumiem, że to zaszłość z czasów PRL-u, gdy nie było jeszcze  pralek, tetrowe pieluchy prało się ręcznie i pośpiech w odpieluchowaniu był wskazany. Ale dziś? Czy to chęć wygranej w wyścigu z innymi rodzicami o to, które dziecko jest „lepsze”? Czy może chodzi o oszczędność na pampersach? :) Karlos żartuje nawet, że następny krok to pewnie kupienie niemowlakowi nasadki na sedes.

Nie oszukujmy się jednak, ośmiomiesięczne dziecko po kilku tygodniach siadania na nocnik nie będzie konsekwentnie nas prosiło „siku”. Roczne też jeszcze nie. W takie cuda nie wierzę.

Ostatnio w naszym domu na tapecie był temat odpieluchowywania, bo w sumie mała ma już skończone dwa lata. Gdybyśmy poważnie się przejmowali tym tematem, pewnie zajęlibyśmy się tym szybciej. Tyle, że z traumą psychiczną u nas i córeczki. Bo ona mentalnie nie była na to gotowa.

Zarzuciliśmy jednak temat głównie dlatego, że byłam w ciąży i totalnie nie miałam energii, by siłować się z dzieckiem niechętnym do zabawy w nocnik. Teraz natomiast mam jeszcze nieodkładanego niemowlaka i też zbytnio nie śpieszy mi się, by ganiać ze starszą z nocnikiem. Zwyczajnie brakuje mi rąk. Ale! Oficjalnie obiecaliśmy sobie z Karolem, że gdy tylko przyjdzie wiosna 2019, poświęcimy temu całą swoją uwagę. Razem, we dwójkę. Był nawet plan, że Karlos weźmie urlop na misję odpieluchowywania.

Chwilowo więc, na czas zimy o temacie zapomnieliśmy. Nocnik stał sobie w salonie, „na wypadek, gdyby…”. Ale jednocześnie opuściło nas napięcie, że „coś musimy”, czy że „powinniśmy”. Uwagi dziadków, cioć czy znajomych mieliśmy gdzieś – zbywaliśmy je uśmiechem i jako rodzice wiedzieliśmy swoje – nic na siłę.

Pozwoliliśmy małej, by sama wybrała dobry dla siebie czas. Zmiany pieluszek nam w niczym nie przeszkadzały. I właśnie w takiej atmosferze luzu coś się odmieniło. Bo był taki czas, że na widok nocnika zwiewała. Kojarzyła go z jakimś przymusem, napięciem, obowiązkiem, do którego nachalnie namawia mama czy dziadek. Dlatego daliśmy na luz. Wszystko w swoim czasie – nie chcieliśmy męczyć ani jej, ani siebie.

I nie wiem, jak to się stało, ale pewnego dnia obudziła się odmieniona – niebywale i żywo zafascynowana nocnikiem. Stanowczo zabroniła nakładać sobie pieluszkę za dnia. I z taką ekscytacją w głosie wołała „siusiu”, jakby było to jakąś niesamowitą przygodą. Ani razu nie zamoczyła koca, dywanu czy paneli podłogowych. Doprawdy sami nie możemy wyjść z podziwu. Wysiłek, jaki włożyliśmy w ten proces był dosłownie zerowy. Obecnie jedynie towarzyszymy i służymy pomocą w siadaniu na nocnik. Totalnie sama kontroluje sytuację i głośno informuje, kiedy potrzebuje zrobić siusiu. Jakby w tych tematach była już dorosłą osobą.

No dobra, teraz poprosicie pewnie o przepis na osiągnięcie sukcesu przy minimum wysiłku…

Po pierwsze, szacunek do ciała dziecka. Byłam świadkiem historii, w której rodzice cały czas krytykowali dwulatkę za śmierdzące pieluchy. Komentowanie zapachu kupy, krzywienie się z obrzydzeniem na widok brudnej pupy, zatykanie nosa… To wszystko spowodowało, że dwulatka w jakiś dziwny sposób zamknęła się w sobie (dosłownie!) i tej „okropnej kupy” nie zrobiła chyba przez dwa tygodnie. Zamiast krytykować, pochwalmy: „Kochanie, ale cudownie, że twój brzuszek tak dobrze pracuje!”.

Po drugie, radość z najmniejszych sukcesów. Tak cieszyliśmy się (autentycznie) z tych pierwszych „siku na nocnik”, że wychwalaliśmy małą pod niebiosa. Była trochę zdziwiona, że tak cieszy nas pełen nocnik, ale za każdym kolejnym razem miała widoczną frajdę z radości, jaką w nas wywołuje. Jednocześnie też byliśmy gotowi jej zaufać – nie chce nosić pieluch, to ok, najwyżej kanapa będzie mokra – trzeba wziąć na to poprawkę i nie denerwować się w razie wpadki. To tylko kanapa.

Po trzecie, zaufać, że nasze inteligentne dziecko samo odkryje w swoim ciele pewne zależności. Z tego, co czytałam, właśnie w okolicach dwóch lat maluch zaczyna odkrywać możliwość kontrolowania zwieraczy, trzymania bądź puszczania siku.

Po czwarte – bezstresowe zaznajamianie z nocnikiem. Niech stoi sobie w pokoju, w którym spędzacie dużo czasu. My czytaliśmy i nim bajkę, pokazywaliśmy też na YT filmiki, jak robią to inne dzieci. Wszystko w luźnej atmosferze: „możesz, ale nie musisz, kochanie”.

Po piąte – nie porównuj swojego dziecka do maluchów sąsiadki, cioci czy kuzynki. To bez sensu. Przyjmij za pewnik, że Twoje dziecko jest cudowne bez względu na aktualne umiejętności.

Naprawdę na każdego przychodzi czas. Zaufaj swojemu dziecku. Za dwadzieścia lat nikt z nas nie będzie rozpamiętywał, czy nauczył się robić siku w 18 czy 30 miesiącu życia.