Taki Lajf!

3 miesiące

Trzy miesiące, a za chwilę pewnie… 3, 13 i 30 lat. Kochanie, kiedy to tak mija? Przecież zaledwie wczoraj położyłam się na tamtym stole (ileż to cudów istnienia przyszło na świat w tej szpitalnej sali?) operacyjnym, totalnie nieświadoma, kogo za chwilę spotkam.

Jeszcze wczoraj całkiem niemiła anestezjolog wbijała mi igłę w plecy i mówiła: „za chwilę zrobi się pani bardzo ciepło od pasa w dół”, a ja wreszcie czułam, że jest mi idealnie ciepło w stopy (absurd, wiem!). To też jakby wczoraj przecież tak słodko krzyknęłaś na sali operacyjnej, a gdzieś obok, na korytarzu Twój tata nagrał ten pierwszy głosik dziecka, dziecka, które do tamtego momentu było dla nas tylko abstrakcją. A potem, gdy już na nas popatrzyłaś, zostaliśmy Twoimi (hmm, jak to się tak dziwnie mówi?) niewolnikami miłości.

Wiesz, ludzie martwili się o mnie: „zobaczysz, urodzisz dziecko, to przepadniesz: będzie cię mało: na blogu, w towarzystwie, na imprezach”. Wtedy, gdy byłam w ciąży, bardzo chciałam temu zaprzeczać, bo przecież „zakopanie się w pieluchach” to coś złego, źle w społeczeństwie odbieranego. Czułam potrzebę, by wszystkim udowadniać, że wcale tak nie będzie. Tylko wiesz co? Teraz, gdy jesteś obok, te Twoje oczka, te pucołowate policzki, te delikatne ciemne włoski (już się uśmiechasz, gdy je czeszę)… no powiedz, czy jest na tym świecie coś ciekawszego od Ciebie? Jakaś bardziej wesoła impreza, jakiś cool czadowy człowiek, z którym obcowanie byłoby dla mnie większą radością, niż dzień z Tobą? Nie. Już nie muszę tego nikomu udowadniać, nie mam potrzeby.

I choćby mi teraz dawali miliony złotych monet, wycieczkę dookoła świata i willę z basenem, nie oddałabym tego czasu z Tobą, ani jednej sekundy. Jest idealnie – w ty naszym przytulnym mieszkaniu, z tą naszą zimową szarością za oknem. Mam gdzieś, czy ludzie nazwą mnie dziś infantylną, czy będę „parentingiem”, mamuśką zakopaną w pieluchach, mamą z doktoratem,  czy seksownym MILF-em. Prawda jest taka, że cholernie się w Tobie zakochałam i wszystko, co myślą o mnie inni, jakoś tak ostatnio straciło znaczenie.

Kiedyś smuciłam się niedorzecznie, że ciąża „to tylko dodatkowe kilogramy”, teraz, gdy z 25 kg zostało do zrzucenia zaledwie kilka, smutno mi (kolejny absurd!) za każdym razem, gdy staję na wagę i widzę coraz mniej i mniej… tych kobiecych krągłości. Nawet płaski brzuch smuci (!), bo kiedyś był Twoim domem, a dziś nie ma po tym magicznym czasie niemal żadnego śladu.


Teraz, gdy śpisz tak spokojnie przytulona do mnie w chuście, a na szyi czuję Twój oddech, myślę sobie, co by tu postanowić na przyszły rok. To przecież rok największych dla Ciebie zmian, najważniejszy – pierwsze słowa, nauka raczkowania, siadania, pierwszych kroków. Czy będę zawsze obok w tych przełomowych momentach? Bardzo bym chciała. Już wiem, że raczej nie zostawię Cię po pierwszym półroczu urlopu macierzyńskiego, bo nigdzie mi się nie spieszy. Choć wiem też, że już za kilka miesięcy trzeba będzie wrócić do zawodowych aktywności. Wiele ambitnych planów jest, ale zobaczymy, na ile z nich mi pozwolisz, Ty mała Kierowniczko:)

Nawet nie wiesz, jak bardzo będę kiedyś tęsknić za naszymi leniwymi, pełnymi niespiesznych rytuałów porankami… Za tym Mozartem grającym w tle (bo przecież gdzieś w telewizji powiedzieli, że dzieci słuchające muzyki klasycznej są później dobre z matematyki – no tak, a w co dziś nie uwierzy ślepo zakochana matka?!), potem paciorek, bo przecież kiedyś poprosiłam Boga o Ciebie i obiecałam mu, że będzie obecny w Twoim życiu. Potem książeczki – czytam, intonuję, a Ty śmiejesz się, może dlatego, że mogłabym już brać udział w konkursach recytatorskich, bo wszystkie te bajki Brzechwy i Konopnickiej znam dzięki Tobie na pamięć. Później czytamy na głos też inne, poważniejsze lektury: a to Marka Twaina, a to Charlesa Dickensa czy artykuły o budowie ciała ludzkiego lub historii prawa – tak słodko wtedy patrzysz tymi oczkami… Jestem pewna, że wszystko to rozumiesz. Nawet Twój tata nieraz czytał Ci orzeczenia sądów i kodeksy (co za nudne bzdury!) – chyba nawet nie wiesz, jak słodko pomagałaś mu uczyć się do ostatnich egzaminów – nie płakałaś, byłaś taka pogodna, a on, gdy miałaś 1,5 miesiąca, skończył aplikację radcowską – to wielki wyczyn, w którym miałaś swój udział, kochana.

 

Ach, i te wszystkie nasze pozostałe rytuały – spacery – czy słońce, czy deszcz, sen w chuście, zapach Twojej główki, gdy siedzę przy komputerze i załatwiam jakieś sprawy ze „światem zewnętrznym”.
Choć jeszcze ograniczony, masz już piękny kontakt ze swoim tatą – uśmiechasz się na widok jego twarzy, gaworzysz słodko, gdy robi swoimi dłońmi teatr cieni na suficie nad Twoją kołyską, albo energicznie kopiesz tymi swoimi nóżkami, gdy nałoży sobie na głowę opaskę z rogami renifera i urządzi nad Twoim przewijakiem koncert Metalliki.
Moja mama, czyli Twoja babcia mówi, że jesteś tak piękna, że aż żal nie pochwalić się Tobą przed światem. Widzisz, wpadła we własną pułapkę, wydając kiedyś przykaz: „nie pokazujemy mojej wnusi w internecie”.

To już dziś, trzy miesiące od najpiękniejszego dnia w moim życiu. Tę najlepszą w świecie datę i Twoje imię namaluję sobie na skórze w tym roku, byś „zawsze była ze mną, jak moje tatuaże”.

Kocham Cię, cudnie jest być z Tobą choć na chwilę tego niemowlęctwa, totalnie poza całym zepsutym światem.

Edit: Wpis dedykowany starszej córce. Publikuję raz jeszcze, gdy drugie maleństwo kończy trzy miesiące. Emocje nie straciły na aktualności, choć nie ma już tyle czasu na słuchanie Mozarta czy jajcarskie czytanie orzeczeń sądu xD

Zdjęcia: Pikolina