Taki Lajf!

Kiedy on nie chce z Tobą ślubu

Wiem, że dziś są inne czasy. Na kocią łapę żyliśmy przecież pięć lat przed ślubem. Może byłam naznaczona tym swoim katolickim wychowaniem, a może zwyczajnie miałam kompleksy. Nie mogłam jednak znieść, że mijają kolejne „świetne okazje”, a on dalej mi się nie oświadcza.

Od jakichś 15 lat czytam Wysokie Obcasy – ten babski, mocno feministyczny dodatek do Gazety Wyborczej. Kto zna, ten wie, jak jest świetny. Gdy chcę nagrodzić siebie za jakieś sukcesy, w kiosku kupuję sobie jeszcze Wysokie Obcasy Extra – ilustrowany miesięcznik, w którym jest więcej świetnych reportaży, wywiadów i felietonów. Każdy ma jakieś swoje słabości czytelnicze – mi miękną kolana, gdy na półce widzę nowe wydanie WOE. Nie zjem, a sobie kupię.

 

Uwielbiam dziennikarki, które tam pracują. Nie mogę wyjść z podziwu nad niesamowitymi tematami, które wciąż i wciąż wymyślają, zaskakując mnie – również dziennikarkę. I cóż to mnie ostatnio przemile zaskoczyło? Na łamach tej gazety ogłoszono świetną akcję (Żudit wreszcie mogłaby spełnić swoje marzenie i zaistnieć w ukochanym piśmie):

„Zostań dziewczyną Wysokich Obcasów Extra!”.  Wystarczy tylko odpowiedzieć na kilka pytań – m.in.:

1. Kim byłaś pięć lat temu, kim jesteś dzisiaj?
2. Co w tym czasie dało ci życie, co zabrało, co wzięłaś sobie sama?

11040998_10153154982074172_48735584_o

Usiadłam, by na chwilę cofnąć się w czasie. Wnet spełnienie marzenia jakby grom strzelił. U mnie przecież „nuda”, pomyślałam. Dziewczyną Wysokich Obcasów Extra z pewnością zostanie ta, która przeszła poważną chorobę, wyrwała się z sideł toksycznego związku, walczyła o życie chorego dziecka albo rzuciła wszystko i objechała świat na traktorze. Nie taka tam szaraczka jak ja, która studiowała sobie polonistykę, 10 lat żyła w zgodzie z tym samym facetem, po drodze zostając dziennikarką i blogerką.

 

Śmiejcie się, jeśli chcecie, ale jest coś, czego tych pięć lat temu cholernie mi brakowało. Tak. Tego wyśmiewanego przez wielu, złotego pierścionka na palcu. Z Karlosem, w totalnej zgodzie i miłości żyliśmy razem jakieś sześć lat. To jednak nikogo nie interesowało, ludzie woleli gadać swoje: „On cię nie kocha!”, „Nie myśli o tobie poważnie”, „Żyjecie w wyrachowanym związku”. Mimo że wiedziałam, jak On na mnie patrzy, mimo że potrafił rzucić wszystko, by się mną opiekować, gdy leżałam z 40-stopniową gorączką, albo wykorzystać całą swoją prawniczą wiedzę i walczyć, gdy ktoś groził mi sprawą w sądzie (pamiętacie przecież, jak pewien ksiądz chciał mnie „zniszczyć”).

 

Wpadłam w psychozę. O ślubie marzyłam, przechodząc obok wystaw z pięknymi białymi sukniami, oglądając zdjęcia par młodych z mojej rodziny, spacerując obok zatłoczonego kościoła. Tak zawsze jest w życiu – im bardziej czegoś nie mogę mieć, tym bardziej tego pragnę. Nie mogłam więc zrozumieć – dlaczego ta krótka ceremonia to dla Niego takie tabu. Na moje pytania „kiedy my?” reagował jak poparzony. Ten temat okropnie nas dzielił. „Nie jesteśmy na to gotowi i tyle” – mówił. Czekałam, a zadra tkwiła w sercu.  Kolejna (siódma już?) jednak Wigilia spędzona oddzielnie (w święta każde z nas jechało do swojej rodziny) zadecydowała. Chyba nie mógł znieść widoku mojego smutku. Kilka dni potem były oświadczyny, za parę miesięcy ślub.

Wszyscy wiemy, że miłość to nie papier, ani nie pierścionek na palcu. Miałam do tego dystans, dlatego nie nastawałam, nie płakałam po kątach. Ale jako dziecko wychowane przez wierzące babcie i rodziców chodzących co niedziela do kościoła właśnie tego jednego potrzebowałam. Dziś ludzie krytykują mnie, że ślub wzięłam jedynie dla celebry i białej sukienki, po drodze wojując z nieobliczalnym księdzem. Że dałam się nawet wciągnąć w wojnę z Kościołem, by zdobyć to, czego tak bardzo chciałam. Jeśli jednak to wszystko było ceną dzisiejszego, świetnego życia mężatki – opłacało się.

PS A Wy? Jak długo czekałyście na pierścionek? A może wzięłyście sprawy w swoje ręce i same się oświadczyłyście? :)

blog zudit

fot. Pikolina