nieCodzienność

BOMBIARZ KOLEKCJONER. Relacja z pierwszej ręki.

Nauka pływania dla małych dzieci

Mama Żudit: Ten temat poruszył ostatnio całą Hajnówkę i zaczęły się snuć pewne teorie spiskowe. ,,Co tam właściwie się stało? Bez powodu nie blokowaliby tylu ulic w mieście, pewnie jakiś wypadek?”. Radiowozy, pełno policji… straże na sygnale, ewakuacja domów, blokada ulic – nie da się przejechać. CO JEST GRANE? – dopytywali wszyscy.

Nikt nic nie wiedział, co się dzieje, bo policja nie mogła i nie chciała udzielać informacji. Ale tak się składa, że cała ta głośna akcja rozegrała się pod oknami mojego domu, dlatego chyba najwięcej widziałam i mogę to wam zrelacjonować, jak to wyglądało z mojej strony. Była akurat sobota wieczór, koło godziny dwudziestej. Po kolejnym ciężkim dniu w pracy wyciągnięta na kanapie odpoczywam i oglądam telewizję. Aż tu nagle syrena i straż pożarna pruje na sygnale i o dziwo… zatrzymuje się koło nas, a właściwie obok sąsiada. My przez okna wypatrujemy, gdzie ten dym leci. Tylko że jakoś żadnego dymu nie widać.
Z auta wyskakuje chyba z dziesięciu strażaków. Tak sobie nawet pomyślałam, czy oni się wszyscy nudzili, że przyjechali razem? Przecież żadnego pożaru tu nie ma. Po co ich aż tylu? Ale chwilę potem pojawiła się policja i to nie jeden, a parę radiowozów. NO I ZACZĘŁO SIĘ. Jedna grupa mundurowych wchodzi do domu sąsiada i zagląda wszędzie. Pozostali zaczynają blokować główną drogę i wszystkie dochodzące uliczki. My z mężem wybiegliśmy na dwór sprawdzić, co się właściwie dzieje. Mąż zapytał jednego ze strażaków, ale on nie chciał nic mówić: ,,Nie mogę udzielać żadnych informacji”. Tyle usłyszeliśmy. Bez powodu taka akcja?

To musi być grubsza sprawa – myśleliśmy głośno z mężem. Czyżby znowu jakiś seryjny samobójca? – snuliśmy domysły. Bo nieco wcześniej mieliśmy
już podobną akcję z drugiej strony domu, tylko na mniejszą skale. Dosłownie był to ,,seryjny” samobójca, bo facet kilka razy blokował się w domu i wieszał, ale zawsze w porę go ratowali. W końcu jednak i tak dopiął swego.

Dalej obserwujemy wydarzenia przez okno, czekając, jak rozwinie się akcja. Aż tu nagle dzwonek zatarabanił do naszych drzwi. A przy bramce… strażak. Informuje nas, że do 21:00 mamy opuścić dom. TRWA EWAKUACJA. Dowiadujemy się wreszcie, że przyjeżdża tu patrol saperski, bo u sąsiada na strychu wykryto składowisko starych bomb i niewybuchów, które trzeba usunąć.

– No dobrze, ale jak długo to potrwa? – zapytałam.
– Może godzinę, a może pięć – usłyszałam odpowiedź. – Kanapki sobie pani weźmie na wszelki wypadek.

 

Kurcze, jeszcze nigdy nie musiałam się ewakuować z własnego domu, w dodatku szybko. Pierwsza myśl – ubrać się ciepło, bo w nocy może być zimno. Komary mogą nas zjeść, mieszkamy na skraju Puszczy Białowieskiej. Dokumenty najważniejsze zabrać, koniecznie też moje leki. Na szczęście mam to wszystko w jednym miejscu, nie muszę szukać. Pieniądze i karty kredytowe oczywiście też. Mąż wrzucił w torbę jakieś parówki i wodę. Nie chce nam się jeść o tej porze, ale nie wiemy, kiedy wrócimy do domu.

Widziałam, że sąsiedzi powychodzili z domów. Zaczęły się spekulacje i domysły. „Niewybuchy? Ale skąd? Ile tego jest? A ten sąsiad to był normalny? Ewakuacja? Eee tam, ja się nigdzie nie ruszam” – mówili niektórzy.

My mieszkamy najbliżej, dosłownie przez ulicę z sąsiadem „bombiarzem”, dlatego musieliśmy dom opuścić bezwzględnie. Wszystko było obwiązane taśmą, zakaz wstępu obowiązywał do odwołania. Ale dzięki tej bliskości, wiedziałam też trochę więcej niż sąsiedzi. Okazało się, że na strychu i w wersalkach sąsiada zgromadzone było składowisko granatów, pocisków i innego żelastwa z czasów wojny. Nikt z nas o tym nie wiedział, ale to było znoszone przez lata. Czyżby spokojnie sobie spali na bombach? Wydawało by się, że mieszkają tam normalni ludzie. Młode małżeństwo z kilkuletnią dziewczynką. Dziecko zadbane, tata zawsze się kłaniał i dzień dobry mówił. Nigdy nie widziałam go pijanego. A to, że miał długie włosy, ciągle chodził ubrany w moro i z plecaczkiem, to jego prawo. Nikt nie przypuszczał, że on w tym niepozornym plecaku znosi niewybuchy do domu, tworząc niezły arsenał. Pracował gdzieś w lesie, to przy okazji zbierał sobie zabawki.

,,Ciekawe, kto zawiadomił policję?”– pytali sąsiedzi. To musiał być ktoś, kto to wszystko widział. Nie wiem kto, ale to nie ma znaczenia. Mogła być to nawet żona tego sąsiada. Mąż się z domu wyprowadził, a fanty swoje zostawił. Takiego żelastwa samemu się sprzątnąć nie da. Też bym się bała.

Ewakuacja zatem trwa. Jak trzeba, to trzeba, przed 21 wyszliśmy z domu. Ja od razu za telefon i dzwonię do synów, bo byli poza domem. Mówię, co i jak i żeby nie wracali na noc, bo i tak dom jest zablokowany. Sąsiedzi zapraszali nas do siebie, bo byliśmy chwilowo bezdomni. Nie chciałam im w nocy zawracać głowy, dlatego poszliśmy z mężem na długi spacer. Za taśmą zabezpieczającą zebrało się już trochę przypadkowych gapiów, albo kierowców, którzy chcieli przejechać. A tu kicha, blokada i w tył zwrot. Z każdej strony słychać jakieś komentarze: ,,Jak bez zawleczki granat, to nie wybuchnie…”.

Tyle lat mieszkam tutaj i nigdy nawet nie pomyślałam, że tuż pod nosem mam niezabezpieczony arsenał, który mógłby w każdej chwili wylecieć w powietrze razem z połową okolicy. To były stare, pewnie zardzewiałe niewybuchy i nie wiadomo, czy miały te zawleczki, czy nie. Wystarczyłoby jednak, żeby jeden eksplodował, a potem reakcja łańcuchowa i poszłaby reszta. Przecież to zmiotłoby nie tylko mój dom, ale i pół osiedla. Tyle tego było. Saperzy ponad cztery
godziny wynosili to z domu. Musieli też przeszukać cały budynek od piwnicy aż po strych. Może dlatego tak długo to trwało. Sąsiedzi już dawno spali, a ja już miałam dosyć tej całej ewakuacji i łażenia po osiedlu. Nogi mi odpadały. Około wpół do drugiej w nocy wróciłam do domu. Nareszcie po wszystkim. Rano mam do pracy. Jak ja wstanę? Informacja o tym zdarzeniu rozeszła się błyskawicznie, bo i w internecie też były wieści.

Następnego dnia w pracy przeżyłam następne oblężenie, bo wszystkim znajomym przypomniało się, że ,,przecież Beata tam mieszka, ona wszystko widziała, a więc co tam właściwie się stało?”. Póki nie było oficjalnych informacji, to ja byłam jedynym ich źródłem. Szkoda, że musiałam ewakuować się z domu, bo z góry miałabym widok jak na dłoni. BEZPIECZEŃSTWO WAŻNIEJSZE, ja to rozumiem. Szkoda tylko, że nasz sąsiad o tym wcześniej nie pomyślał i tylu ludzi narażał. Na szczęście nic nikomu się nie stało, ale mogłoby. Bombiarza kolekcjonera zatrzymano i tylko policja wie, jakie poniesie konsekwencje.

A ty? Znasz dobrze swoich sąsiadów? Wiesz, jakie mają pasje? Nawet psychopaci mogą sprawiać dobre wrażenie. Potem się tylko mówi, że ,,przecież on był taki spokojny i zrównoważony”. Póki nie dojdzie do jakiegoś nieszczęścia. OBY NIE.