Czy też kiedyś marzyłaś, by wysłać swoje dzieci w kosmos, a po chwili dokupowałaś bilet także dla siebie?
Mama od miesięcy zamknięta w domu z dziećmi. Kto był na jej miejscu, ten wie. Te trudne emocje, frustracja, przemęczenie i brak snu tłumaczą różne zachowania: na przykład irracjonalne dla „normalnego” człowieka wybuchy krzyku (na biednego męża, który np. za wolno biegnie z pieluchą), puste spojrzenie czy rozkojarzenie.
Jeśli w danym momencie życia nie tkwisz w tej sytuacji – taką mamę zrozumieć będzie trudno. Bo nawet ja, gdy po pierwszym dziecku wróciłam do pracy – tego RAJU – w którym toczą się spokojne rozmowy dorosłych, gdzie gorąca kawa, gdzie kreatywne, rozwijające zadania – totalnie nie pamiętałam już, o co mi chodziło, gdy przechodziłam kryzysy na urlopie macierzyńskim. Jakby ktoś pstryknął palcem i to, co trudne, totalnie wymazał z pamięci. Potem taka wyluzowana, spełniająca się zawodowo próbowałam sobie nawet przypomnieć, na co właściwie tak narzekałam, siedząc z dzieckiem w domu, co było takie trudne… ale nie potrafiłam. Pamięć łatwo to wszystko wymazała.
Jedyne marzenie: ucieczka <3
Ale gdy tkwisz tu i teraz, w czterech ścianach domu, od miesięcy słuchając płaczów i marudzenia, oglądając ten sam domowy bałagan… Najważniejsza jest możliwość odświeżenia głowy – czy to samotne wyjście do sklepu, czy spacer bez dzieciaków, czy choćby wypad na rower. Szybki reset.
Ostatnio na swoim Instagramie opublikowałam taki post:
„Mam za sobą wiele dni, w których mózg parował od płaczów, jojczenia, bałaganu w domu, braku czasu nawet na umycie włosów – i w takich chwilach punkt siedemnasta przekazuję dzieci w drzwiach mężowi i idę na rower by jeździć bez celu i odzyskać dobrą stronę swojego ja. Jadę nabuzowana złem, z zamiarem powrotu za minimum dwie godziny. Bo nie mogę już patrzeć ani słuchać swoich dzieci. A potem, na tym rowerze ciągle widzę mamy i bobasy w wózkach i nie minie kwadrans, już jestem w drodze do domu, bo moja wewnętrzna miękka buła już usycha z tęsknoty”.
Moc internetu szybko zadziałała. Kolejnego dnia rano już rozmawiałam mailowo z panią Anią z zaprzyjaźnionego salonu Nissana: „Judyta, ty potrzebujesz chwilowej ucieczki od dzieci, my chcemy dać ci na weekend samochód przyszłości – elektrycznego nissana leafa”. Tym to sposobem styrana mama przeżyła ostatnio kolejną przygodę – tym razem z nowoczesnym autem przyszłości. Miałam czym uciekać od dzieci!
Doprecyzujmy jednak cechy idealnej ucieczki od rodziny. Przede wszystkim powinna uwzględniać szybką drogę powrotną do domu. Dlaczego? Bo serce matki, choćby pomstowało i wysyłało dzieciaki w kosmos, wytrzyma bez nich parę chwil, godzin czy nawet dni, ale już za moment wyje do księżyca z tęsknoty. I też kupuje ten bilet w kosmos;)
W moim przypadku, zaznaczmy – przypadku mięczaka, która rozkleja się już po dwóch godzinach bez dzieciaków najlepsze są ucieczki do miasta. A kiedy uciekam, bo nie radzę sobie z nagromadzonymi przez cały dzień emocjami, marzę o zupełnej ciszy. Takiej totalnej. To kosmiczny luksus, gdy 24 na dobę jesteś z maluchami.
I taki kosmos, ta nowoczesna, błoga cisza panuje właśnie w elektrycznym nissanie leafie. O mój Boże, jak cudownie cicho to auto przyspiesza! Nie rwie, nie dusi się, nie burczy, po prostu jak rakieta stopniowo wbija cię w fotel. Uczucie trochę jak… z elektrycznego pociągu. Tak, luksus jazdy w absolutnej ciszy był cudowny! Ale to nie wszystkie zalety tego auta – przecież ono ma zerową emisję spalin! Czułam jakąś próżną dumę z siebie, że tego weekendu mogłam dużo jeździć, ale też… nie zanieczyszczać planety spalinami.
Nissana leafa ładuje się prądem (najlepiej byłoby mieć więc własny dom z podjazdem podłączać np. na noc). Na jednym takim naładowaniu przejechaliśmy około 270 kilometrów. Czyli… jest to auto idealne do miasta, raczej jeszcze nie na dalekie wyprawy z rodziną (wtedy trzeba by było podróż zaplanować pod punkty ładowania – nie wiem, ile mamy ich w Polsce – w całej Europie na pewno jest już ich ok. 6 tysięcy). Ale ten zasięg auta na chwilę obecną uważam za idealny dla matki, która ucieka w miasto – na zakupy, do przyjaciółki, do parku. Niby jesteś daleko, łapiesz potrzebny dystans do domowych spraw, ale gdy zatęsknisz za swoimi wrednymi skrzatami, zawracasz i jesteś w domu.
Największym pasjonatem nowoczesnych technologii jakiego znam, jest Karlos. Dlatego bardzo cieszę się, że i on miał swoją małą przygodę z tym nowatorskim samochodem – testował większość funkcji, w tym e-pedal czyli opcję, w której do jazdy używa się tylko pedału gazu (gdy go puszczasz, auto samo hamuje), a samochód (tzn. jego bateria) w trakcie stania w korku odzyskuje część energii. Owszem, zakup takiego samochodu jest drogi, ale jeżdżenie… tanie jak barszcz, bo koszt pełnego naładowania baterii to jakieś 20 zł. Czyli sto kilometrów przejedziemy za około… 8 złotych.
Również i moja starsza córka, która na drugie imię powinna mieć „gdzie dziś jedziemy?” (kocha wszystkie wycieczki z rodzicami) była zachwycona leafem. Dlaczego? Bo już teraz, w przedszkolu uczy się podstaw ekologii i wie, jakie to ważne. Panie wychowawczynie zachęcają dzieci, by przynosiły z domów plastik, baterie czy makulaturę i wrzucały je do specjalnych pojemników. Kiedy więc wytłumaczyłam jej prostym językiem, na czym polega magia leafa, cieszyła się, że ten samochód „nie smrodzi powietrza”;)
To było miłe uczucie… zamiast posyłać dzieci w kosmos, sama miałam okazję uciec od nich prawdziwą rakietą przyszłości.