O tym, jak świąteczny wędrowiec wystawił mnie na próbę

Zostałam wystawiona na próbę. Akurat po tym, jak przeczytałam sobie „Opowieść wigilijną”, do drzwi mojego mieszkania zadzwonił dzwonek.
Otworzyłam, a ujrzawszy młodą dziewczynę z jakąś ankietą, pomyślałam, że pomogę, „nie będę taka” i nie zamknę jej drzwi przed nosem. Przecież ludziom trzeba pomagać. Kto wie, może to jakiś strudzony wędrowiec? Rozmowa z nią okazała się jednak wystawieniem mojej asertywności na ciężką próbę. Posłuchajcie, jak łatwo dałam się wkręcić nieznajomej osobie:
– Dzień dobry, proszę się nie martwić, nie chodzi mi o żadne pieniądze, proszę się nie bać, to tylko krótka ankieta – powiedziała uśmiechnięta na oko 20-letnia dziewczyna w kurtce WWF-u.
– W porządku, słucham – powiedziałam przez uchylone drzwi mieszkania.
– Zapewne pani wie, że polskie rysie wymierają. Na Podlasiu jest ich tylko 40 sztuk.
– Yhyym – przytaknęłam, choć pomyślałam, że oto zaczyna się jakaś absurdalna rozmowa – przecież pojutrze święta, teraz robię porządki, pakuję prezenty, a obca dziewczyna mówi do mnie o jakichś rysiach, jakby były dziś największym problemem świata… Postanowiłam jednak dać jej szansę, tak z grzeczności. I oto dając jej palec, pozwoliłam sobie odgryźć rękę:
– Nie chcę brać od pani żadnych pieniędzy, wystarczy symboliczna złotówka na konto WWF. Pójdzie na ratunek rysiów – powiedziała niewinna i uśmiechnięta.
– Naprawdę to tylko złotówka? – zapytałam.
– Tak. Czy mogę wejść na dziesięć minut? Opowiem o wszystkim, podpiszemy formularz, że chce pani wpłacić.
– Oj nie, zdecydowanie nie – mam dziś straszny bałagan – oponowałam – podpiszmy to tu.
– Proszę się nie martwić bałaganem, wiadomo, wszyscy mamy święta – muszę pani przeczytać te formularze, bo potem po telefonie kontrolnym z WWF-u wyjdzie, że pani nie poinformowałam dokładnie, mogę mieć nieprzyjemności – powiedziała skruszona.
– Ale ja naprawdę nie czuję się komfortowo – mam świąteczny bajzel w mieszkaniu.
– To nic, to nic…
Powiedziała, i nie spostrzegłam kiedy, dziewczyna siedziała już na kanapie mojego brudnego salonu, bawiła się z moim psem i zaglądała do prezentów, które przed jej przyjściem pakowałam. Mówiła, że ona jeszcze nie zdążyła kupić podarków. (- No tak, zamiast pomóc w domu przy świętach, chodzisz po ludziach i opowiadasz o jakichś dzikich kotach – pomyślałam, coraz bardziej zirytowana).
Postanowiłam jednak jej wysłuchać, bo przecież to jest grzeczne, przecież wieczór wcześniej skończyłam czytać „Opowieść wigilijną” i wprowadziłam się w bardzo serdeczny nastrój. Tylko w tej dziewczynie coś mi się od razu nie podobało… Bo zanim się spostrzegłam, ona już wiedziała, czym się w życiu zajmuje, wypytała, czy mam maila i czy korzystam z Facebooka (to akurat było irytujące pytanie), gdzie pracuję i co robi mój mąż. Typ osoby, który przymilnie wszystko z ciebie wyciągnie.
Frustracja wzrastała coraz bardziej. Bo oto na moim łóżku, pośród świątecznych wstążeczek i prezentów dla rodziców i dziadków siedziała obca dziewczyna, dziwnie uśmiechnięta i pewna siebie. A przecież tak naprawdę nigdy nie wpuszczam nieznajomych do domu, przecież zazwyczaj nie otwieram też drzwi, gdy w mieszkaniu jestem sama. Tymczasem pierwszy raz od lat nieznajoma dziewczyna z WWF-u siedziała w moim pokoju, opowiadając o rysiach… RYSIACH! Zaczęłam się już zastanawiać, jak jej grzecznie powiedzieć, że te dzikie koty jednak nie interesują mnie i że podpiszmy to, co ona tam ma szybko, bo naprawdę mam dużo rzeczy na głowie. Wpłacę na te rysie, żeby mieć spełniony dobry uczynek na koncie.
Tymczasem ona płynnie mówiła dalej, zręcznie wypełniała ciszę między nami, grzecznie wypytując o moje życie.
Aż nagle zorientowałam się, jakie papiery chce ze mną podpisywać…
– A tu poproszę pani imię i nazwisko, adres i zobowiązanie do comiesięcznej wpłaty na rysie – jedyne 30 złotych.
– Hmmm, ale zanim pani tu weszła była mowa o symbolicznej złotówce, teraz to już 30 zł, w dodatku co miesiąc? – zapytałam, mocno już zirytowana jej obecnością i tą dziwną rozmową.
– No tak, bo to złotówka na dzień, czyli razem 30 zł, prawda? – powiedziała, taka miła i z tonem, który zupełnie wykluczał mój sprzeciw.
Za chwilę zapytała:
– Z jakiego konta będzie pani wpłacać? Proszę podać numer rachunku, zapiszemy tutaj.
– Yyyy, proszę pani, nie znam na pamięć – powiedziałam i wzięłam komórkę, by zalogować się do banku. Marzyłam tylko, by wreszcie sobie poszła. Tak mnie omotała, że gotowa byłam podpisać wszystko – byle dalej nie ulegać jej wpływowi. Założę się, że znała się na jakichś marketingowych strategiach i psychologii – bo mnie i moją asertywność zahipnotyzowała zupełnie.
W czasie, gdy logowanie odrzucało (mam takie zabezpieczenia na telefonie) ona mówiła, że rysie krzyżują się ze sobą kazirodczo, przez co ich młode rodzą się z chorobami i szybko umierają.
– Wie pani co, z telefonu nie mogę się zalogować na konto, przykro mi – powiedziałam sucho.
– Och, to nie szkodzi, widzę, że stoi tu laptop, proszę spróbować z niego – oznajmiła tonem tak miłym i władczym, że jak zahipnotyzowana faktycznie spróbowałam logować się przez komputer. Tylko że… na szczęście laptop nie mógł się zaktualizować, a przez co też odpalić. Dziewczyna czekała uśmiechnięta. Patrzyłam w monitor w coraz większym poczuciu absurdu sytuacji, a ona opowiadała, że pracuje w jakiejś knajpie i że studiowała ochronę środowiska.
Myśli kłębiły się we mnie. To była wielka próba mojej asertywności. Poczucie absurdalnej rozmowy, na którą nie mam ochoty, z obcą osobą, która oszukała mnie, mówiąc o innej kwocie, a teraz jeszcze zaglądała w mój laptop, bym podała jej numer konta, z którego WWF co miesiąc pobierze 30 zł na jakieś dzikie koty… O nie, musiałam powiedzieć stop, inaczej po jej wyjściu nie umiałabym spojrzeć w lustro:
– Wie pani co? Laptop mi się nie otworzy. Nie pomogę pani. Czuje się okropnie źle, że siedzi pani w moim mieszkaniu, doprawdy nie wiem, jak pani mną zmanipulowała, że tu razem jesteśmy i od 20 minut jeszcze rozmawiamy o jakichś rysiach. Przykro mi, ale w tej chwili proszę wyjść z mojego domu.
– Dobrze, przepraszam, już idę.
Na ten przymilno-nachalny typ dziewczyny poskutkowało dopiero bardzo głośne i stanowcze nie. Wyszła, próbując jeszcze stworzyć we mnie poczucie winy. Szczęśliwie nie dałam się.
PS Czy są na sali jacyś psycholodzy? Powiecie mi, o co w tym wszystkim chodziło? Do teraz nie pojmuję, jak obcy człowiek mógł mnie do tego stopnia omotać:)
EDIT: Po tym wpisie zostałam oskarżona przez jedną z czytelniczek o znieczulicę wobec zwierząt, środowiska, bezbronnych istot. Nie sądziłam, że można mnie tak odebrać, dlatego chciałabym sprostować, że TO NIEPRAWDA. Przez lata w moim rodzinnym domu mieliśmy psiaki ze schroniska, porzucone kundelki, chore koty przygarnięte z ulicy, które darzyliśmy i darzymy wielkim uczuciem. Jako wolontariuszka w czasie studiów jeździłam do białostockiego schroniska dla psów, czyściłam boksy i wyprowadzałam zwierzaki na spacery – z potrzeby serca! Sama też działałam w WWF-ie – zbierając podpisy w sprawie ochrony Puszczy Białowieskiej, czy uczestnicząc w sprzątaniu dzikich wysypisk śmieci w lasach. Bardzo więc zabolało mnie, że na podstawie tego jednego, wyrwanego z kontekstu wpisu zostałam odebrana jako osoba absolutnie znieczulona na los zwierząt i nieodpowiedzialna społecznie. Ten wpis to jedynie wyraz oburzenia na manipulacyjne metody dziewczyny, która w kłamliwy sposób chciała przekonać mnie do comiesięcznych przelewów na dzikie koty.
Zdjęcia: Pikolina