nieCodzienność

Asertywność: postaw swoje granice.

Do tego wpisu przymierzałam się dość długo – bo raz, że najpierw starałam się „przetrenować” różne techniki asertywnych zachowań, a dwa, że nie chciałam pisać Wam, że coś mi się udało, podczas gdy tak naprawdę zaliczałam porażkę za porażką

To chyba taki zwyczajny polski schemat – dziewczynka wychowana, by być grzeczną, pomocną i układną. Na pewno każda/y z Was pamięta mój tekst pt. „Przekleństwo bycia miłym”. To właśnie cała ja.
Choć nieraz w środku coś krzyczało:  – Nie zgadzaj się! Nie chcesz przecież jechać na tę konferencję, nie uśmiecha Ci się umawianie się z kimś na weekend… A mimo to, z uśmiechem, taką bolesną maską przyklejoną do twarzy, zgadzałam się.

Taki właśnie stan był ostatnio moim punktem wyjścia. Męczyło mnie to okropnie, nieraz czułam się jak przegraniec. Aż zaczęłam czytać o tej szumnej idei asertywności. Dowiedziałam się, że nie można mówić do siebie: „nie jestem asertywny”, tylko, że: „moje zachowania nie są asertywne”. A swoje zachowania przecież zawsze można zmienić. Wydawało się proste. Uwierzyłam w to, a przy okazji przestałam obwiniać siebie, że to ja sama jestem taka do niczego.

zudit_bialystok (2)

Włączyłam więc refleksyjność. Takie sekundowe pauzy, które pojawiały się w głowie, zanim np. w pracy znów powiedziałam „tak”. Dawałam sobie chwilę. Kiedy więc ktoś pytał, czy np. przeszkadza mi zapach jego jedzenia w pokoju, zamiast tradycyjnie odpowiedzieć: – Ojej, oczywiście, że nie, przez ułamek sekundy w głowie mówiłam sobie:  – Weź teraz dziewczynko głęboki oddech i powiedz tak szczerze, czy zapach ryby w kanapce koleżanki serio ci nie przeszkadza. Po sekundzie już wiedziałam. Mówiłam uśmiechnięta, i co najważniejsze – bez poczucia winy – Nie lubię tego zapachu, jakbyś mogła, to zjedz w kuchni. Takie odpowiedzi w zwykłych niepozornych sytuacjach dla innych byłyby czymś zwyczajnym, ale dla mnie – były prawdziwym kamieniem milowym. Najciekawszy też był ten szok: Ojej, powiedziałam, co myślę, a nikt się nie pogniewał, nikt nie zaczął mnie atakować!. Nie dowierzałam.

Zaczynałam jak widzicie od rzeczy malutkich. Potem zdecydowałam się na poważniejszy krok. Misja: zmienić biurko w pracy, tj. przesiąść się w drugi koniec pokoju, uciekając od koleżanek z redakcji, które zbyt głośno rozmawiały. Siedziałam z nimi od miesięcy i zawsze wydawało mi się, że mam fatalne miejsce. Ale do głowy by mi nie przyszło, żeby przesiąść się do kogoś innego. Paraliżowały mnie myśli: Te koleżanki się śmiertelnie obrażą. Ludzie będą się śmiać, że tu jakieś durnoty wymyślam. Ale oto trwały właśnie dni moich ćwiczeń z dyplomatycznej asertywności. Pewnego dnia, jak gdyby nigdy nic przyszłam do pracy, mówiąc łagodnie, ale stanowczo:  – Dziewczyny, dziś się przesiądę kilka biurek dalej. Fajnie mi się tu z wami siedzi, ale po prostu jest za głośno i trudno się skupić na pracy.

2

W jak ciężkim szoku byłam, gdy koleżanki wcale się nie pogniewały! Grzeczne, ale asertywne zachowanie przyjęły raczej jak coś zwyczajnego. Ciągle ze sobą rozmawiamy, nikt nie strzelił focha. To był mój osobisty sukces, bo i usiadłam przy nowym biurku, w miejscu, które dawno sobie upatrzyłam.

Tylko że te ćwiczenia z asertywności, o ile na początku były przyjemne i satysfakcjonujące, w końcu zaczęły mi się wydawać czymś sztucznym. Czymś, co nie jest u mnie prawdziwe, co wysysa energię. I z chwilą, gdy pojawiła się ta myśl, znów stałam się bezbronną dziewczynką, takim miłym „yes, manem”. Minęło kilka tygodni. Aż wczoraj, leżąc chora na grypę włączyłam sobie „Pytanie na śniadanie”, w którym właśnie trwała rozmowa o asertywności. Na naprawdę fajnym poziomie. Dużo ciekawych rzeczy powiedział tam pewien starszy pan – trener i coach. Dzięki niemu znów mi się rozjaśniło.

Bo ponoć w asertywności wcale nie chodzi o to, by mówić „nie”, albo by się głośno stawiać. Ale o to, żeby znaleźć radość. Zobaczcie – na ulicach wielkich amerykańskich miast ludzie są tak wewnętrznie radośni i to dzięki temu, dzięki takiej wierze w siebie, są asertywni – mówią, co myślą. Na przykład idziesz ulicą, jakaś obca, uśmiechnięta babka zaczepia Cię:  – Ależ jesteś piękna, masz świetną torebkę, gdzie kupiłaś?. I tu właśnie jest ta asertywność. Bo czasem boimy się mówić nawet dobre rzeczy osobom, które są nam obce.

zudit_bialystok (1)

Istotą jest, by myśleć o sobie samym ciepło. Tomek Kamel powiedział we wczorajszym programie, że warto jest uśmiechać się do siebie w lustrze przez 4 minuty – to też dobre ćwiczenie. Wcale nie takie sztuczne, jak się wydaje, bo początkowo wymuszony uśmiech zaraz naturalnie przyklei się do twarzy – sprawdziłam.

Asertywność to również sztuka zgadzania się. Bo prawdziwą sztuką jest się na coś zgodzić, ale powiedzieć przy tym jednocześnie: – Ok, niech tak będzie, ale pomysł nie podoba mi się, ja osobiście zrobiłabym to inaczej.

Na koniec programu padło też ciekawe stwierdzenie:
Czy ktokolwiek kiedykolwiek uczył dzieci asertywności? Nikt. Nigdy. One to mają, bo takie się rodzą.

Widzicie. To jest w nas, nie trzeba niczego sztucznie wymuszać. Zaproszony do studia coach powiedział też, że: „W Polsce, jeśli chodzi o naukę asertywności, wciąż funkcjonuje sztuczna nakładka mówienia sobie: Jestem coś wart, mogę się sprzeciwić”.

Tymczasem chodzi tylko o pogodę ducha i radość. To one dają pewność siebie. Z takim przysposobieniem zawojujemy świat. Obudźmy w sobie tamte radosne, z gracją stawiające na swoim dzieci:)

Zdjęcia: Pikolina