Bez kategorii

Co się z tobą stanie, jeśli nie nauczysz się kochać bliskich tu i teraz [-HISTORIA PRAWDZIWA-].

Wczoraj, na rodzinnej imprezie w restauracji poczułam na sobie jego wzrok. Patrzyłam akurat na menu leżące na barze, trzymając na rękach swoją 7-miesięczną dziewczynkę zwróconą twarzą w stronę sali, w jego stronę. 
„Jest niedziela, godzina 12 w dzień, kto normalny siedzi sam w pizzerii i pije piwo za piwem? Pewnie żona została w domu i zamartwia się” – pomyślałam w pierwszym odruchu, gdy 60-letni pan nas zaczepił. Miał siwe bokobrody w stylu Lemmy’ego z Motörhead, kraciastą koszulę i przyjemny, acz podszyty smutkiem uśmiech.
– Pani córka tak się do mnie zawadiacko uśmiecha, że aż mi się tęskno zrobiło do mojej wnusi – powiedział, śmiejąc się.
Uśmiechnęłam się również, odpowiadając coś zdawkowo i wróciłam z maleństwem do stolika, przy którym siedziała rodzina Karlosa. Tego dnia świętowaliśmy kilka okazji – m.in. 45-lecie ślubu teściów i fakt, że Karlos zdał wszystkie egzaminy na radcę. Minęło może 30 minut wspólnej uczty, gdy musiałam rozprostować nogi i znów przejść się z oseskiem po sali – malutka też miała już dosyć siedzenia w jednym miejscu.
– Czy to może dziś chrzciny u państwa? – znów zaczepił mnie starszy pan siedzący kilka stolików dalej.
– A nie, akurat kilka różnych okazji naraz, świętujemy z rodziną męża.
– Widzę, zerkam tak na was ukradkiem – śliczne wnuczki, dzieci, dziadkowie. Miło się na państwa patrzy, widać, że jest w tej rodzinie szacunek.


Jak to często bywa w takich sytuacjach, wystarczyło przystanąć, uśmiechnąć się do pana z zaciekawieniem, by usłyszeć w zamian piękną i smutną historię jego życia:
– Przychodzę tu już od dawna, zawsze w niedzielę. Posiedzę, zjem coś ciepłego, wypiję piwo. Wie pani, ja to jestem żałośnie samotny człowiek, sam na siebie patrzeć nie mogę. I sam się do tej samotności doprowadziłem. Moja żona zmarła kilka lat temu – najpierw miała niby zwykłą planową operację woreczka, ale po niej już się wszystko posypało. Była zdrową kobietą, a zaraz przy badaniach powykrywali kolejne szwankujące sprawy: guz, chwilę potem rak, który zajmował po kolei wszystkie organy. W dodatku jakoś się nieszczęśliwie złożyło, że i ja przechodziłem w tamtym czasie zapalenie płuc: ono było dla niej zabójcze: też zachorowała i jej ciało już sobie z tym nie poradziło. Odeszła, a ja zostałem sam jak palec. Mieliśmy dwóch synów: jeden zginął w wypadku samochodowym na Nowym Mieście, drugi wyjechał do Irlandii. Przyznam szczerze, nie byłem typem kochanego tatusia, z którym dzieci, nawet dorosłe, chciałyby często przebywać. Zawsze się czegoś czepiałem, prowokowałem kłótnie. Kochałem, ale jak to facet, nie umiałem tego okazać. Dziś nie wiem, po co z żoną całe życie oszczędzaliśmy na dwa wielkie mieszkania dla synów, bo to ja, sam jak palec wracam do nich i obijam się o ściany. Co mi z tych 62 metrów kwadratowych, kiedy one stoją puste? Kiedyś się nam z żoną wydawało, że pieniądze, domy, metraże to jest to, co da nam szczęście, a jak nie nam, to chociaż synom. Miłość? Nie mieliśmy na nią czasu, żona pracowała na zmiany, ja dorabiałem, biorąc różne fuchy. Wszystko, byle tylko trochę więcej mieć. Ślepy byłem, że dążyłem do takich bzdur, zamiast choć raz być lepszym dla żony, zabrać ją do restauracji, wyciągnąć z tej kuchni, pojechać gdzieś, dłużej posiedzieć z naszym synem, którego nigdy już nie zobaczę. Teraz ich nie ma na świecie, a jedyne czym żyję, to sporadyczne telefony od rodziny z Irlandii. Mam 62 lata i perspektywę długiej samotności przed sobą. Czasem myślę, że to kara, której mogłem uniknąć.
– Przykro mi to słyszeć, pewnie jest panu ciężko.
– Wie pani, też mam wnusię. Jedną, ale za to jaką! Zdobywa kolejne poziomy w taekwondo, w sportach jest lepsza niż jej tato, mój syn. To cudowna dziewczynka: tyle ma tych osiągnięć, ale nigdy nie chce się sama nimi chwalić. Dyplom, który dostała ostatnio w tych swoich sztukach walki to ja sobie w sekrecie telefonem pstryknąłem, żeby codziennie patrzeć.

 

Chwilę później żegnaliśmy się ciepło. Na odchodne powiedział mi coś, czego nie mogę zapomnieć:
– Ja wracam do tych swoich pustych ścian, do wielkiego mieszkania, którego ani żona, ani młodszy syn nie zabiorą już do grobu. Ja też nie zabiorę. Ale pani ma jeszcze szansę i czas kochać. Niech pani kocha, bo wszystko inne, jeśli pisane, samo przyjdzie.