Korki z pisania

Jak wypromować swoją książkę? O mojej pracy w wydawnictwie

Ostatnio często pytacie mnie, na czym polega praca w wydawnictwie, które wydaje literaturę kobiecą. Pomyślałam, że najciekawiej będzie, jeśli opowiem Wam o samym promowaniu książek w mediach. 

Zacznijmy od sztabu ludzi, który pracuje nad tym, by dzieło jakiegoś autora trafiło na półki np. w Empiku. Prac nad samym tekstem doglądają troskliwe redaktorki prowadzące. To one czuwają, najpierw nad tłumaczami – nie tylko wyszukując kompetentnych osób z całej Polski (tłumaczy angielskiego, włoskiego, szwedzkiego, hiszpańskiego itp.) ale i nadzorując ich terminy  tak, aby tłumaczenie od razu trafiło do korekty (trzeba się też wstrzelić w napięty grafik korektorów). A kiedy wszystkie błędy i poprawki są już naniesione, książka leci jeszcze do redaktora (osoby, która sprawdza ją pod kątem błędów merytorycznych oraz czuwa nad językiem i stylem, by całość czytało się lekko i przyjemnie). To niesamowite, jak wiele czujnych oczu sprawdza tekst, zanim książka trafi do Twoich rąk! Moje pozytywne odkrycie? Jako potencjalny autor wcale nie musisz umieć pisać – wystarczy świetny pomysł na własną fabułę/poradnik! Nie musisz znać tych wszystkich stylistycznych zasad językowych ani doskonale władać piórem. Gdzieś tam po drugiej stronie i tak czeka sztab korektorów i redaktorów, którzy sprawią, że Twoją książkę będzie się rewelacyjnie czytało.

Idźmy dalej. W czasie, gdy w wydawnictwie czekamy na przygotowanie tekstów (czytaj: gotowych pdf-ów, które można słać do drukarni), swoją pracę zaczynają graficy oraz dział marketingu. Wszystko musi się dziać z odpowiednim wyprzedzeniem: jeśli w maju mamy kilkanaście premier, wszystkie działania zaczynamy już w lutym (a w przypadku bestsellerowych pozycji jeszcze wcześniej!). Aby móc ruszyć z jakąkolwiek promocją (informowaniem o niej w mediach, dodaniem zapowiedzi na portalach), musimy mieć gotową okładkę. Oczywiście łatwiej jest, kiedy robimy adaptację zagranicznego oryginału. Ale gdy trzeba stworzyć nową koncepcję (bo np. oryginalna wersja nie nadaje się na polski rynek), robimy burzę mózgów. Na przykład, gdy odpowiadam za kwietniową książkę „Dzień, w którym cię straciłam”, czytam ją wnikliwie, by potem móc zarysować grafikowi (temu w naszym wydawnictwie lub zewnętrznemu) treść, klimat i ideę, wskazać najważniejszy motyw, który mógłby pojawić się na okładce. To od wyobraźni i zmysłu estetycznego grafika zależy, co nam zaproponuje – zazwyczaj są to jednak bardzo trafne propozycje:)

Ach… i pominęłam najważniejsze… wymyślenie tytułu! Pół biedy, kiedy można pozwolić sobie na adaptację tytułu oryginalnego (bo akurat dobrze brzmi po polsku), czasami jednak trzeba stworzyć coś od zera. Znów pojawia się mnóstwo pytań: co będzie brzmiało zgrabnie, a jednocześnie odda ideę książki, wpisze się w nurt (np. literatury feministycznej) i zwróci uwagę czytelnika? Tutaj zaczyna się bardzo kreatywna praca. Uwielbiam moment, gdy zamykam książkę i już widzę przed sobą propozycję tytułu, który możemy jej nadać. Bo nie wspomniałam chyba, że w dużej większości wydajemy książki zagraniczne? Tworzymy im tytuły dostosowane do polskiego rynku wydawniczego. A kiedy wydają u nas polskie autorki, najczęściej to z ich strony pojawia się gotowa propozycja tytułu.

Co dzieje się dalej z książką? Gdy mamy już tytuł i projekt okładki, cała marketingowa machina promocji może ruszać. Bardzo ważna jest treść zapowiedzi do Empiku – krótka, z konkretami, niezdradzająca zbyt wiele, intrygująca… to ona w dużej mierze decyduje o być albo nie być sprzedaży. Wizualkę okładki można już wrzucać na grafiki i banery, które ogłaszają zapowiedź z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Później kolejna kluczowa kwestia: stworzenie planu promocji, w którym rozpiszemy wszystkie możliwe działania. Od ustalenia grupy docelowej, której nasza książka może się spodobać (np. młode matki), po wymyślenie komunikatów reklamowych, które pojawią się na banerach, w newsletterach czy postach na FB (ostatnio przy książce o nieidealnych matkach miałam ich kilka, np. „Każda mama chce szczęśliwych i zdrowych dzieci oraz odrobiny świętego czasu od czasu do czasu” oraz: „Kochasz swoje dziecko miłością nieskończoną, ale średnio czternaście razy w tygodniu masz ochotę posłać je w kosmos i zastanawiasz się, co brałaś, kiedy zdecydowałaś się na kolejne? Jeśli tak, ta książka jest dla ciebie”.

W planie promocji książki należy też wypisać wszystkie media: gazety, portale, stacje radiowe, blogerów i celebrytów, którym wyślemy (krótką i ciekawie skonstruowaną!) informację prasową. Tu do wykonania jest wielka praca: wyszukanie setek adresów mailowych i pisanie, pisanie, jeszcze raz pisanie. Zawsze trzeba pamiętać, że przeciętna redakcja otrzymuje dziesiątki informacji prasowych dziennie i tylko od dobrego, chwytliwego tytułu maila zależy, czy dziennikarz w ogóle zajrzy do naszej wiadomości. Czasem zdarza się tak, że jednego dnia wysyłam 300 maili, z czego tylko 40 osób odpisuje mi, że książka ich zainteresowała i chcieliby zamówić egzemplarz do recenzji. Nie można się tym przejmować, tylko walić drzwiami i oknami, by jak najwięcej mediów chciało napisać o książce. Oczywiście, świetnie jest mieć dojścia, znać dziennikarzy i blogerów, ale zaręczam – i bez sieci kontaktów da się to wszystko zrobić. A co, jeśli napisałaś książkę, ale nie masz środków na marketing? Spróbuj zainteresować nią blogerów, których lubisz czytać. Może Twoja publikacja niesie rozwiązania problemów, z którymi boryka się jakiś znany internetowy twórca?

Sposobów na dotarcie ze swoją książką do ludzi jest całe mnóstwo. Choćby kreatywna wysyłka do blogerów – który z nas nie lubi dostać oryginalnie zapakowanego prezentu, a potem pokazać go choćby na Instagramie? Może uda się umówić znajomą dziennikarkę na audycję w radio? Albo zaproponować jakiejś gazecie wywiad? Napisanie książki to tylko ułamek całej roboty – jeśli nie postawisz na promocję, nikt nie usłyszy o Twoim wiekopomnym dziele. Takie czasy – choćbyś wynalazła lek na raka, bez odpowiedniego marketingu i dotarcia do mas nikt o tym cudownym leku nie usłyszy.

Tyle na dziś. Pewnie pominęłam jeszcze masę rzeczy, ale trudno opisać cały proces wydawniczy w jednym blogowym poście:) Mam ważny wniosek, o którym wspominała kiedyś Ola, Pani Swojego Czasu. Jeśli marzysz o wydaniu książki, ale planujesz self publishing (bo nie chcesz płacić pieniędzy wydawnictwu), rozwijaj kanały social media i komunikuj swój produkt do znudzenia. Na różne sposoby i tak często, jak to uważasz za słuszne. Tylko tak uda Ci się przypominać ludziom o swoim istnieniu.

Jeszcze jedno… Kiedyś usłyszałam, że w Polsce jednego dnia ma swoją premierę ok. 100 książek! STO KSIĄŻEK! Wyobrażasz sobie ten ogromny stos?? Większość  nie ma szans na status bestsellera, wiele z nich przewala się na półkach księgarń bez żadnego zainteresowania ze strony czytelników. W dodatku czytelnictwo spada. Dlaczego więc tak dużo ludzi musi wydawać kolejne książki? Odpowiedź jest cholernie prosta. Bo w każdym człowieku drzemie silna potrzeba zostawienia po sobie czegoś  potomnym, przedłużenia swojego istnienia (nie tylko przez prokreację!). A wydanie własnej książki jest spełnieniem tego odwiecznego marzenia. Dlatego śmiało, pisz swoją własną opowieść, poradnik czy romans, i totalnie nie przejmuj się tym, co o tym myślą inni! :) Twórz takie treści, które sama chciałabyś czytać.

Pisz. Bo to wszystko, co daje Ci szczęście, ma sens!