Taki Lajf!

„Wyrwana z cudownej krainy” [WYWIAD]

Dziś o ciekawych historiach z porodówek rozmawiam z Kasią Płazą-Piekarzewską, położną, która na co dzień pracuje ze świeżo upieczonymi mamami i noworodkami. Jej portal oraz blog ZapytajPolozna.pl powstały w 2007 roku i cieszą się ogromną popularnością. 

Kasię poznałam na ostatniej Blogowigilii w Warszawie. Co zabawne, było to jakieś 9 miesięcy temu, ona miała już wtedy mały ciążowy brzuszek, a przedstawiając się, wspomniała, że jest położną. „Bardzo ciepła i konkret dziewczyna” – pomyślałam, popijając whisky z jabłkiem, nie sadząc nawet, że lada tydzień okaże się, iż sama jestem w ciąży i niejedną jeszcze internetową rozmowę z Kasią przeprowadzę. Portal i blog, które prowadzi, regularnie odwiedzają rzesze ludzi, szukając odpowiedzi na najbardziej szczegółowe pytania dotyczące ciąży, porodu czy rodzicielstwa. Nie dość, że rzeczowa, z ogromną wiedzą i empatią, to jeszcze świetnie pisze! – pomyślałam, i poprosiłam ją o ten wywiad;) Zapraszam do lektury!

(Na zdjęciu poniżej stoję obok Kasi; fot. Krzysztof Kotkowicz)

12345529_921694424580730_2730523678017953538_n

Żudit: Jakie są pacjentki na polskich porodówkach? Ciągle słyszę tylko głosy koleżanek, które rodziły: „trafiła mi się okropna położna”, „moja położna darła się na mnie!”. A jak to wygląda z Twojej strony?

Kasia Płaza-Piekarzewska: Ostatnio częściej byłam w roli pacjentki niż położnej ;-) A tak na poważnie, to rodzące są różne. Jedne są świadome własnych potrzeb, wyedukowane, bądź niemające pojęcia o porodzie, inne pełne obaw, nieradzące sobie z bólem, przestraszone, a jeszcze inne – zadaniowe. Można powiedzieć, że na sali porodowej można spotkać skrajności. Bywają pacjentki bardzo dociekliwe i pytające o wszystko, zdecydowane mające swoją wizję porodu i w miarę możliwości ją realizujące. Są też takie, z którymi łatwo się porozumieć i takie, które pod wpływem bólu jakby traciły kontakt z położną. Zdarzają się i ekstremalne sytuacje, gdy pacjentki “uciekają” na łóżku, nie prą, mówią „nie urodzę”. Tymczasem poród jest już na tyle zaawansowany, że dziecko powinno się urodzić. Taka sytuacja zawsze jest stresująca dla wszystkich. Najczęściej udaje się porozumieć z pacjentką. Wtedy też dużo znaczy doświadczenie położnej i jej stanowczość. Kobiety po narodzinach dziecka często przepraszają za to, jak się zachowywały.

Natomiast to, co mówią Twoje koleżanki: „trafiła mi się okropna położna” – mi osobiście jest bardzo przykro. Myślę, że to dotyczy niewielkiego odsetku położnych. Natomiast tak jak wszędzie, w zespole położnych mogą trafić się osoby pełne pasji do swojej pracy, jak i takie, które nie czują powołania. Do tego dochodzi jeszcze ich charakter i może trafić się niestety niemiła położna. Zawsze na szkole rodzenia czy w rozmowach z przyszłymi rodzicami mówię, żeby zadbać o relacje z położną. To jest relacja dwustronna. Warto spróbować powiedzieć coś miłego, „poprawić humor położnej” etc. Wiem, że zaraz ktoś powie, że to nie jego zadanie. Natomiast trzeba pamiętać, że dyżur w szpitalu trwa 12 godzin, w ciągu doby w szpitalu są tylko dwie zmiany położnych. Ma to na celu zapewnienie ciągłości opieki nad pacjentami. Dlatego myślę, że warto zadbać o relacje z położną. Bądź przynajmniej starać się nie zaogniać konfliktowej sytuacji. Ponieważ być może właśnie z tą “niemiłą” położną przyjdzie się urodzić dziecko. Dlatego tak ważna jest atmosfera. Jeśli również pacjentka będzie niesympatyczna, to niestety wpadamy w błędne koło. Trzeba pamiętać też, że bywają pacjenci niegrzeczni, niemili, opryskliwi… Tylko że o tym się nie mówi. Na szczęście są to też pojedyncze przypadki :-)

Internet Kasia (17 of 17)

Poród orgazmiczny, krzyki i gryzienie położnej jak w „Egzorcyzmach Emily Rose”, tata mdlejący na widok krwi, zjedzenie własnego łożyska… jaki był najbardziej nieprawdopodobny poród, w którym uczestniczyłaś?

Nie przypominam sobie mdlejącego taty. Choć zdarzali się tatusiowie przerażeni, nieprzygotowani na widok dziecka, które nie jest najczystsze po urodzeniu. Bywają dzieci urodzone jakby wyszły prosto z kąpieli, różowe, czyściutkie, ale to jest bardzo niewielki odsetek. Raczej noworodki są „wymaziowane” mazią płodową (tak jakby miało na sobie miejscami przyschnięty gęsty biały krem na ciele dziecka) i mają na sobie ślady krwi. Spotkałam się z praktyką, że partnerzy umawiają się, do którego momentu porodu uczestniczy przyszły tata. Najczęściej było to pełne rozwarcie, potem pan na finalny akt narodzin wychodził z sali. Jeśli chodzi o niekontrolowane gesty rodzącej, to myślę, że najpopularniejszym jest ściskanie ręki; gryzienia osobiście sobie nie przypominam, natomiast słyszałam o takich przypadkach. Pojawiają się dosadne słowa, przekleństwa. Najbardziej nieprawdopodobny poród, w którym tata nie wytrzymał, odbywał się w spokojną noc. Nic się nie działo, na bloku porodowym trwał jeden poród. Pacjentka w trakcie skurczu cierpiała. Było już pełne rozwarcie, także zaraz miała urodzić dziecko. Natomiast przy pełnym rozwarciu bywa też, że musimy poczekać aż główka dziecka wstawi się w kanał rodny i wystarczająco się obniży. Obrazowo mówiąc, kiedy kobieta będzie mogła przeć i urodzi dziecko. To była właśnie taka sytuacja – zaczął się drugi okres porodu i czekamy. Pani rodziła już kilka godzin. W teorii jak jest pełne rozwarcie i nic się złego nie dzieje to czekamy dwie godziny. Pomimo tego, że pierwsza faza porodu do pełnego rozwarcia mogła już trwać długie godziny. Tutaj ten czas oczekiwania był zachowany, tylko że wszyscy zostali zawołani tak jakby zaraz dziecko miało się urodzić. Także czekamy, aż maluszek wystarczająco się obniży. Pani cierpi i ten tata w końcu wstał i nie wytrzymał, mówiąc coś w stylu: „niech ktoś coś zrobi, czemu nic nie robicie, ona cierpi ile to jeszcze może trwać?!”.

przyszla-matka-z-trzewiki-dzieciece_1163-23

„Położna jest tą osobą, która jako pierwsza dotyka noworodka. To niezwykła chwila, gdy trzymam dziecko w rękach, zanim oddam je w objęcia matki” – pisała słynna położna Jeannette Kalyta. Ile porodów Ty przyjęłaś? Ile noworodków dotknęłaś jako pierwsza?

To prawda, akt narodzin dziecka jest zupełnie niesamowity. Zawsze się wzruszam w tym momencie. Gdy patrzymy, jak się rodzi dziecko, to z jednej strony już je widzimy, a jeszcze go przecież nie ma. Kilka skurczy partych i mały człowiek ląduje na brzuchu mamy. To jest niezwykłe doświadczenie. Na studiach mieliśmy takie książeczki praktyk, do których wpisywałyśmy porody – dzieliło się je na te, przy których asystowałyśmy i takie, które przyjęłyśmy. Ciężko powiedzieć mi dokładną liczbę, ale to nie była zawrotna ilość. Pracując na oddziale noworodkowym, uczestniczę w akcie narodzin. Także przez wiele lat jako jedna z pierwszych osób dotykałam noworodka. Niesamowite jest to, że każde dziecko jest inne. Czasami bije od nich istne podobieństwo do któregoś z rodziców, a czasami nie. Każde z nich rodzi się ze swoim ładunkiem energetycznym – jedne są jak wyrwane z cudownej krainy, płaczą i krzyczą w niebogłosy. Inne, jakby budziły się ze snu, są spokojne, otwierają delikatnie oczy, próbują się rozglądać z zaciekawieniem. Jeszcze inne zachowują się, jakby chciały dalej iść spać. To jest niesamowite. Każdy człowiek od początku jest inny. Oprócz temperamentu różnią się wyglądem, jedne rodzą się przedwcześnie, jako malutkie szkraby, inne jako duże dzieci.

Ostatni raport NIK pokazuje, że mimo akcji „Rodzić po ludzku” i wprowadzenia standardów opieki okołoporodowej ta opieka wciąż nie jest na odpowiednim poziomie – co sprawiłoby, że Tobie jako położnej pracowałoby się w szpitalu lepiej?

Na pewno potrzebna jest większa ilość personelu medycznego adekwatna do ilości pacjentów. Do rozważenia też zmniejszenie biurokracji, bo to jest to, czego nie widzą pacjenci, a co zajmuje dużo czasu w naszej pracy. Wyższe wynagrodzenie, które pozwoli położnej się rozwijać i godnie żyć. Warto również, żeby szpitale jako miejsca pracy wspierały rozwój swoich pracowników. Motywowały do dalszego kształcenia. W przypadku oddziałów położniczych warto, by były zatrudniane jeszcze dodatkowe osoby do zespołu terapeutycznego jak np. certyfikowani doradcy laktacyjni czy fizjoterapeuci.

bliska-placzu-noworodka_1122-673

Na fanpage’u ZapytajPolozna.pl udostępniłaś ankietę z pytaniem, z czym ludziom kojarzy się poród – często padała odpowiedź, że „z torturami, bólem i zależnością od innych osób” – niedawno sama urodziłaś córeczkę – opowiedz, jak było! Czy osoba z wiedzą i doświadczeniem położnej jakoś inaczej to wszystko przeżywa?

Myślę, że mi było i łatwiej, i trudniej, w zależności jak na to spojrzeć. Mój poród był indukowany, czyli inaczej mówiąc, wywoływany, więc po drodze podejmowałam kolejne decyzje i podpisywałam zgody na potrzebne zabiegi. W mojej głowie przewijały się wszystkie za i przeciw takiemu rozwiązaniu. Jedną z rzeczy, o których mówiłam od progu to to, że nie chcę znieczulenia zewnątrzoponowego. Bałam się bardzo tego ukucia w kręgosłup. Wszyscy byli zdziwieni, bo raczej kobiety właśnie o takim rozwiązaniu marzą. Mi do szczęścia potrzebna była jedynie obecność męża. Natomiast jak to mówią, powiedz o swoich planach Bogu, to się roześmieje. W pewnym momencie poród nie postępował – okazało się, że jednak warto spróbować znieczulenia zewnątrzoponowego i zgodziłam się. Zgodziłam się na coś, czego pierwotnie zakładałam, że nie chcę. Gdy po otrzymaniu znieczulenia na moment zwolniło się bicie serca mojej córeczki, bardzo się przestraszyłam. To było dosłownie parę sekund, a może jeszcze krócej. Tylko to jest taki moment, kiedy czas jakby się zatrzymał. Zaraz potem wszystko momentalnie wróciło do normy.

Rodziłam w szpitalu, w którym pracuję, więc większość osób znałam. Myślę, że to było dużym komfortem dla mnie. Miałam pozytywne nastawienie do porodu, byłam w nim aktywna. Sama pytałam położne, czy mogę skorzystać z piłki lub drabinek. Gdy zaproponowały mi, bym poszła pod prysznic, skorzystałam z tego. Bywa, że kobiety kiedy rodzą, nie chcą skorzystać z tych dodatkowych możliwości.
Miałam też szczęście, bo trafiłam na świetne położne, ponadto obok był mój mąż, który rewelacyjnie spisał się w trakcie porodu. Masował mnie, wspierał i dodawał otuchy. Choć bywały momenty, kiedy nawet on był przerażony. W trakcie skurczy chwilami wydałam z siebie jęk, bądź moje ciało wyginało się z bólu. Tylko że to jest taki specyficzny rodzaj bólu. Przynajmniej ja tak miałam. Wiedziałam, że jak boli, to szyjka macicy właśnie się rozwiera, córa ma zejść niżej i tak wygląda poród. To brzmi masochistycznie, ale dla mnie ból był oznaką, że trwa poród, że tak to właśnie ma być. Natomiast mój mąż nie mógł na to patrzeć – gdy się wyginałam, przerażony mówił, że trzeba kogoś wezwać. Wtedy ja jemu powtarzałam: „ale jest dobrze, tak właśnie ma być”. To brzmi bardzo masochistycznie. Skracając moją opowieść długiego porodu… Wytrwaliśmy do pełnego rozwarcia.  Przy pełnym rozwarciu, czyli 10 centymetrach w moim przypadku był to już ból nie do opisania. W tym momencie krzyczałam. Choć było mi strasznie głupio, to ten krzyk był swojego rodzaju uwolnieniem. Niestety moje dziecko nie wstawiło się do kanału rodnego i na samym finiszu miałam wykonane cięcie cesarskie.

birth-1441966
Wszystkie kobiety, które rodziły, PODZIWIAM. Ból przy pełnym rozwarciu to ból rozdzierający, przeszywający, po prostu nie do opisania. U mnie to pełne rozwarcie trwało jakiś czas, po czym pojawiło się hasło cięcie cesarskie. Chwilę potem byłam już na sali operacyjnej, znieczulana i wyczekiwałam pierwszego krzyku małej. Mój mąż, który stał za drzwiami, nagrał ten jej płacz. Bardzo się wzruszyłam. Nigdy nie zapomnę tego, jakie to było cudowne, jaka ona była cieplutka, cudowna i piękna. W końcu każda mama uważa, że ma najcudowniejsze dziecko na świecie. Czy inaczej to przeżywałam jako położna? Może było mi łatwiej, bo wiedziałam po kolei co mnie czeka. Jedno, co mnie rozczarowało, to to, że na sali operacyjnej nic nie wiedziałam w lampach ;-) A czytałam na forach internetowych, jak niektóre osoby pisały, że w lampach widać, co się dzieje na stole operacyjnym. Myślę, że z racji bycia położną i rodzenia w swoim szpitalu miałam o tyle łatwiej, że były wokół mnie osoby, które znam. Jak już wiedziałam, że wszystko jest dobrze z małą, to priorytetem dla mnie było karmienie piersią, więc jak tylko była możliwość, córka została przystawiona do piersi.

Za chwilę sama będę miała dziewczynkę. Wiem, że nie można się nastawiać na żaden porodowy scenariusz, tylko zaufać naturze, iść na żywioł – powiedz, jak w tym ważnym momencie rozmawiać z położną, kiedy np. ból odcina myślenie? Dlaczego np. nie lubicie, gdy mówi się do Was „siostro”?

Poród to żywioł. Ważne, żeby podejść do niego zadaniowo. Wiedziałam, że w trakcie porodu będę chciała skorzystać z piłki. Dlatego w pewnym momencie poprosiłam położną, żeby dała mi znać, kiedy będę mogła to zrobić. Wiedziałam też, że woda relaksuje ciało i dobrym pomysłem będzie pójście pod prysznic. Dlatego kiedy była taka możliwość, również z niej skorzystałam. Gdy poród długo trwa, dobrym pomysłem jest chociażby umycie zębów, takie odświeżenie się. Ciało podpowiada, co jest dla niego dobre. U mnie przy 10 centymetrach pojawił się taki krzyk, o który sama siebie bym nie podejrzewała. Instynktownie przyjęłam pozycję wertykalną, w której chciałam pomóc małej się obniżyć. Natomiast okazało się, że nie wstawia się do kanału rodnego. Starałam się być aktywna do samego końca. Słuchać położnej. Natomiast w ostatnim momencie, gdy pojawiał się skurcz to po prostu krzyczałam. Już nad tym nie panowałam. Dlatego jeśli mamy jakąś własną wizję porodu, dobrze jest na początku porozmawiać z położną, opowiedzieć jak chciałybyśmy, by on wyglądał. Jakie mamy oczekiwania. Trzeba też być otwartym na to, co czujemy w danym momencie.

baby-feet-1580048

Może się np. okazać, że wymarzony poród w wodzie nie będzie dobrym rozwiązaniem, bo reagujemy alergicznie na wodę. Poród jest doznaniem, które jest dalekie od estetyki. Dlatego też to jest przeżycie dla par, które niczego się przed sobą nie krępują. Jak to Jeannette powiedziała w którymś wywiadzie, nie krępują się puścić bąka ;-) Coś w tym jest. Dlatego, jeśli okazuje się, że partner wywołuje jakąś blokadę, to warto mieć przygotowany plan B i np. rodzić z mamą, przyjaciółką bądź inną bliską osobą.

Do naszego porodu przyjechała moja Monika (też położna), która rewelacyjnie mnie wspierała. Mój mąż powiedział, że przyjechała w idealnym momencie, kiedy już opadałam z sił. Myślę, że warto mieć taką bliską osobę, która będzie w stanie nam towarzyszyć.

Jeśli chodzi o zwracanie się do nas „siostro”, to zdania są podzielone. Mam koleżanki, które nie widzą w tym nic złego, inne reagują na takie określenie alergicznie. Kiedyś byłam kategorycznie na nie, jeśli ktoś mówił do mnie „siostro” – uważałam, że siostrą to jestem dla mojego brata. Natomiast odkąd moja koleżanka powiedziała mi, że siostro jej zdaniem jest takie ciepłe, staram się nie reagować alergicznie. Choć to trudne (śmiech).

Żudit: Dziękuję za ciekawy wywiad!

Zdjęcia: Freepik, Kasia Płaza-Piekarzewska, Krzysztof Kotkowicz