nieCodzienność

Podbiję świat! Wydam książkę! – o planach na urlop macierzyński.

Od dzieciństwa podążały za mną niespełnione ambicje. Już w podstawówce nie wyobrażałam sobie, by tak zwyczajnie „tylko chodzić” na lekcje i beztrosko wracać do domu – ciągle musiałam robić coś ponad to, co było akurat moim obowiązkiem. 

W wieku 9 lat działałam więc w prowadzonej przez „starszaków” gazetce szkolnej, gdzie prowadziłam własną rubrykę pogodową (!), zaś w liceum, z grupą przyjaciół działaliśmy w kole etnograficznym, po godzinach organizując przepiękne wystawy z eksponatami pochodzącymi ze starych, podlaskich chat.
Również na studiach nie chciałam definiować się jako „jedynie” studentka polonistyki – dlatego, jak mówili moi przyjaciele, trudno było się nawet umówić ze mną na kawę, bo ciągle gdzieś pędziłam. Po zajęciach z literatury i gramatyki jechałam na jakiś wolontariat, gdzie np. odrabiałam lekcje z dziećmi z ubogich rodzin; pracowałam dorywczo w pizzerii lub zdobywałam doświadczenie, pisząc teksty do gazety. Był nawet czas, że szukając dodatkowego zarobku… zdobyłam certyfikat i robiłam klientkom modne przed laty paznokcie akrylowe. Aktywność – tak chyba miałam na drugie imię. Żadnej pracy się nie bałam – z uśmiechem przeprowadzałam nawet uliczne ankiety w 20-stopniowym mrozie!
Chyba właśnie dzięki temu ten czas po studiach, kiedy niektórzy absolwenci dopiero budzili się do życia i rozglądali za „bezpiecznym” etatem, miałam już ciekawie poukładany. Zostałam przyjęta jako dziennikarka do dużego wydawnictwa, ale jak już wspomniałam – dziwna ambicja z dzieciństwa nie pozwalała mi definiować się tylko w roli pani zza biurka – zapisałam się więc na studia doktoranckie z językoznawstwa. Ciągle jak widzicie musiało się dziać coś „na boku”. Skąd taka potrzeba? Może, gdybym była facetem, nie chciałabym stale udowadniać otoczeniu swojej siły i niezależności? Trudno powiedzieć.
Coś oprócz etatu…
Wróćmy jednak do mojego wydawnictwa – pisząc teksty do naszych gazet wnętrzarskich szybko poczułam, że tworzenie artykułów o designerskich płytkach, modnych łazienkach za grube tysiące czy kuchniach w stylu loft to jakoś za mało. Wtedy właśnie pojawił się w głowie pomysł na blogowanie po godzinach. Zaczęłam więc łączyć pracę na etacie z przyjemnością pisania o czym tylko chcę. A jak to dziewczyna z dziennikarskim zacięciem, marzyłam po prostu, by na blogu pisać o ludziach i ich problemach. Ta dodatkowa pasja niespodziewanie przyniosła mi chyba najwięcej korzyści w życiu – w pierwszym roku prowadzenia strony blog znalazł się w wielu ogólnopolskich rankingach (jako Nadzieję Roku wyróżnił mnie np. Jason Hunt, chwilę później znalazłam się w ścisłym finale Onet Blog Roku). To faktycznie dodało wiatru w żagle – coraz więcej osób się o mnie dowiadywało, a ja z przyjemnością nawiązywałam kontakty w świecie Internetu, jeżdżąc także na wszystkie możliwe blogowe konferencje. Mogę dziś powiedzieć, że w ciągu dwóch lat, od kiedy funkcjonuję w blogosferze poznałam więcej ludzi, niż w czasie liceum i studiów. A dobre relacje i drugi człowiek to w końcu największy kapitał! Nieraz stanowią furtkę do kolejnych zawodowych sukcesów: dzięki blogowaniu dostrzegły mnie np. redaktorki „Wysokich Obcasów” – ukochanej od kilkunastu lat gazety – dwa moje artykuły ukazały się na ich łamach!

Rozwinęłam swój pisarski warsztat, tworzyłam teksty dla popularnych w kraju agencji reklamowych – tylko dzięki temu, że znały one moje możliwości właśnie z bloga. Moi dawni profesorowie zapraszali mnie nawet, bym poprowadziła zajęcia ze studentami – słowem, blogowanie przynosiło wiele niematerialnych korzyści i zawodowej satysfakcji. Pieniądze były wartością dodaną – prawdopodobnie dlatego, że cały czas pracowałam na etacie dziennikarki, nie miałam parcia, by zabiegać o więcej blogowych współprac i uczynić je jedynym źródłem dochodu. Choć przyznam szczerze, to dzięki blogowaniu miałam fundusze na zagraniczne wakacje czy liczne babskie przyjemności.

kobiecy-biznes3

Żudit.pl był furtką także do kolejnej z moich zawodowych przygód – pracy korektorki książek. Bo ile wcześniej umiejętności ze studiów polonistycznych już miałam, o tyle nie posiadałam „dojść” czy nie uświadamiałam sobie, że tak wiele osób potrzebuje, by ktoś fachowo opracował ich tekst. Stawianie na budowanie dobrych relacji także w świecie blogowym zaowocowało tym, że zostałam pierwszą korektorką i redaktorką książki Jasona Hunta, który zaufał mi i powierzył tekst „Social media: START”.
Niespodziewana wiadomość
Nagle jednak nadszedł czas „spowolnienia” – z tego pędu za zdobywaniem kolejnych doświadczeń, znajomości czy odbywania wartościowych wolontariatów wyrwały mnie niespodziewanie… dwie kreski zobaczone pewnego zimowego dnia na teście ciążowym.
– Ale jak to? Mam teraz dać się zamknąć w domu? To nie mój świat, potrzebuję ludzi, by oddychać! Muszę jeszcze podróżować, uczyć się nowych rzeczy, zarabiać, być niezależna! – buntowałam się na wieść o dziecku w drodze.
Ten wewnętrzny bunt przerodził się jednak w kobiecą pokorę, nowe pomysły. Ok, skoro teraz „przymusowo” spędzam czas w domu, czekając na narodziny dziecka, mogę korzystać z dobrodziejstw Internetu i robić wiele rzeczy zdalnie! – pomyślałam. Nauczyłam się kilku nowych programów komputerowych, ściągnęłam przydatne aplikacje na telefon – wszystko to w ramach „samodoskonalenia się” w czterech ścianach mieszkania. Dodatkowe pieniądze zaczęły wpływać właśnie dzięki pomysłowi, by pracować jako korektorka książek – korzystając z faktu, że mojego bloga czyta sporo osób, dodałam na stronie zakładkę „Zamów korektę tekstu”, gdzie przedstawiłam się i załączyłam swoje internetowe CV – pierwsi klienci pojawili się dość szybko. Chyba podświadomie boję się „upupienia”, zaszufladkowania w jakichkolwiek ramach – wcześniej nie pozwalałam, by definiowano mnie „tylko” jako uczennicę liceum, studentkę polonistyki czy „jedynie” dziennikarkę. Dziś nie zamierzam też zamknąć się „tylko” w roli siedzącej w domu mamy, z którą nie ma innych tematów do rozmowy, niż jej wspaniałe dziecko. O nie! Jestem też przekonana, że bardzo wiele moich czytelniczek ma podobnie!

kobiecy-biznes4

Aktywny urlop macierzyński
Jaki jest plan ambitnej i dynamicznej babki na pierwszy w życiu urlop macierzyński (oczywiście poza przyjemnym poświęceniem się dziecku i uczeniem bycia kochającą supermamą)? Działanie, naturalnie! Z przyjaciółkami z Białegostoku chciałybyśmy organizować cykliczne spotkania aktywizujące dla białostoczanek – coś na kształt małych konferencji lub warsztatów, na których będziemy dzieliły się wiedzą własną (każda z nas jest aktywna w różnych obszarach zawodowych) i gości zapraszanych z całego kraju. Swojego męża prawnika już teraz niecierpliwie wypytuję o to, czy lepiej w tym celu założyć własne stowarzyszenie, czy może fundację, by łatwiej było starać się np. o dotacje na te małe projekty. W czasie ciąży zupełnie niespodziewanie zaprzyjaźniłam się też z pewną niesamowitą dziewczyną, młodą mamą z Warszawy – tak między nami zaiskrzyło (wcale nie tylko w tematach ciąży!), że mamy już wizję wydania własnej książki! Nie wyobrażam sobie, żeby nasze wielomiesięczne internetowe dialogi tak zwyczajnie przepadły!
Co dobrego jeszcze wynikło z tej mojej ciąży? Kolejny kobiecy biznes! Przyjaciółka Kasia, która tworzy na bloga wszystkie sesje zdjęciowe i grafiki jest właśnie w trakcie rozkręcania własnej firmy oferującej fotografię ciążową i dziecięcą. Jak sama mówi:
– Jest na to moda i zapotrzebowanie, więc widzę tu możliwość zarobku. Inspiracją i ostatecznym impulsem była ciąża Żudit i jej blogowe zmierzanie w tematykę parentingową. Poza tym najbardziej lubię robić portrety, a młode kobiety i małe dzieci świetnie się do tego nadają, bo są piękne fizycznie i kryją w sobie dużo emocji, które można wydobyć. Miłość im z oczu patrzy! Od lat lubię robić zdjęcia inscenizowane i pozowane, dlatego wybrałam fotografię dziecięcą i ciążową, a nie np. reportaż ślubny.
Kasia, zapytana, jakie ma oczekiwania co do tego biznesu, odpowiada z uśmiechem:

Największe oczekiwanie? Małymi krokami uda mi się go rozkręcić na tyle, że za jakiś czas będę w stanie zrezygnować z pracy grafika na etacie :) Zostanę swoim własnym szefem i będę prowadzić własną firmę. To moje marzenie. Dziś, póki co liczę po prostu na dodatkowy zarobek i ciągłą naukę oraz doskonalenie warsztatu fotograficznego.

kobiecy-biznes9

Samodoskonalenie, aktywność, praca, budzenie własnego potencjału – te bardzo ważne w naszym kobiecym (i nie tylko!) życiu słowa stanowią trzon strony Zielonej Linii – miejsca w Internecie, w którym – jeśli chodzi o pracę – znajdziecie niemal wszystko – od porad, jak napisać dobre CV, poprzez ciekawe szkolenia, dotacje, a na informacjach z poszczególnych regionów kraju kończąc. Strona jest tak czytelna i miła dla oka (ten zielony kolor!;), że z łatwością można tu wszystko odnaleźć – czy to wymarzoną ofertę pracy, czy ciekawą opcję doszkolenia się w jakiejś dziedzinie.

Zdjęcia: Pikolina