Mama Żudit

Mama Żudit: „Pierdzielę, NIE RODZĘ… czyli jak rodziła się we mnie babcia”

babcia

Magnolia: po ostatnich osobistych wpisach młodej mamy i ciepłych komentarzach innych młodych mamusiek muszę napisać coś, czego nie znajdziecie na żadnym blogu, bo chyba nikt jeszcze nie opowiadał, jak rodziła się babcia i ile emocji przy tym było. 

Od samego początku, gdy tylko Judyta zaszła w ciążę, obawiałam się, że to jej blogowe pisanie totalnie skręci w stronę parentingów, a mnie się to jakoś nie podobało. Wiem, że u młodych mam to jest ważny etap w życiu i o dzieciach mogłyby pisać i mówić w nieskończoność (też kiedyś tak miałam, ale z tego wyrosłam) a poza tym, nie każdego to interesuje. Drażniło mnie to publiczne analizowanie wszystkiego, co się tylko dzieje. Początkowo myślałam, że skoro wychowałam czworo dzieci, to wiem dużo na ten temat i sama mogłabym o tym książkę napisać. A tu kicha, bo odnosiłam wrażenie, że PO CO KOMU BABCIA, skoro na każdym kroku na blogach widziałam samych młodych ekspertów. Bez urazy, ale strasznie mnie to drażniło. Wychodziło na to, że moje doświadczenie i wiedza nic nie znaczą, bo są ludzie mądrzejsi ode mnie, chociaż dużo młodsi. Mają Internet i mądre rady na każdym kroku. Tylko że teoria i praktyka to są dwie różne bajki i wiele spraw, żeby zrozumieć, trzeba doświadczyć na własnej skórze.

Teraz takie mamy czasy, że wiele młodych kobiet odkłada decyzję o dziecku na „kiedyś tam”, bo zawsze jest jakieś „ale” – i ja też myślałam, że się już wnuka nie doczekam. A tu z nowym rokiem przyszła niespodzianka. NO NARESZCIE! Będzie wnuczek! Obaj dziadkowie ,,zamówili”, dziewczynkę, bo u nas w rodzinie dziewczynki są na wagę złota. Ale wiadomo – tak naprawdę płeć dziecka nie ma znaczenia i „tak będziemy je kochać!”. Jak to powiedziała mama Karola: „Co zrobili, to będzie, już nie przemajstrujesz”. Miesiące mijały, przyszła mamuśka dojrzewała do nowej roli i pisała o swoich ciążowych rozterkach, które czasem wydawały mi się śmieszne – np. waga. Tylko że u mnie chyba też zadziałała autosugestia, bo zaczęłam tyć razem z córką. Wróciły wspomnienia zatarte w pamięci i mój pierwszy poród. Trauma, do której nie chciałam wracać, a tu w głowie wszystko odżyło. Teraz moja córka będzie przez to przechodzić i strasznie się denerwowałam. Ona rodzenie znała tylko w teorii i opowieści koleżanek. Jeszcze nie wiedziała, co ją czeka… Zarzekałam się, że za żadne skarby nie chcę tego oglądać: „OD TEGO MASZ MĘŻA” – mówiłam. Ja przyjadę, jak już będzie po wszystkim. Wcześniej zaplanowałam 2-tygodniowy urlop (blisko terminu porodu), żeby chociaż na początku trochę pomóc. A tu… koniec urlopu, a dziecka ciągle jeszcze nie ma na świecie.

babcia

Natura nie działała zgodnie z planem. Wróciłam więc do pracy, a tu telefon, że wywołują poród w szpitalu, bo jest już dość długo po terminie. Muszę pracować, a tu w środku wszystko dygocze z nerwów. Strasznie ciężko jest panować nad sobą i udawać przed ludźmi, że jest ok, kiedy tak naprawdę rzuciłabym wszystko pod cholerę i poleciała do szpitala.
Pracowałam jak w transie, a myślami byłam gdzie indziej. I te niecierpliwe esemesy z córką… W końcu po wielu godzinach wymuszonych oksytocyną skurczów Judyta, zrezygnowana, pisze do mnie: „PIERDZIELĘ, NIE RODZĘ! WRACAM DO DOMU”. Mnie ręce opadły, a przecież stałam na kasie i musiałam pracować! Byłam napięta jak struna i trochę już nieprzytomna. Czy ta moja córka myśli, że dziecko się po kościach rozejdzie? Nie ma wyjścia, musi urodzić. W końcu jednak dostałam wiadomość, że za chwilę będzie cesarka. Ukradkiem wciąż zerkałam na telefon, bo zięć miał dzwonić. Klient do mnie coś mówi, a tu właśnie telefon dzwoni, a ja nie mam jak odebrać… „Przepraszam, muszę, bo córka rodzi!”. W słuchawce spokojna wiadomość od zięcia: „JUŻ PO WSZYSTKIM, DZIECKO ZDROWE, CZEKAM, BO JUDYTĘ JESZCZE SZYJĄ”. Aż siadłam z wrażenia, ulga niesamowita… i się poryczałam.

babcia

Byłam w szoku, nie mogłam zapanować nad sobą. Dobrze, że koleżanka mnie zastąpiła. Poleciałam na zaplecze, dzwonię do męża: „Już jest!”. Czułam się jak przekuty balon nadmuchany wcześniej do granic możliwości. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, w jakim napięciu ostatnio żyłam. Tylko że zamiast radości czułam szok. Pierwszy raz słyszałam o szoku poporodowym u babci – A U MNIE TO WŁAŚNIE BYŁO. Chciałam lecieć do szpitala, a tu ta cholerna praca. Kiedy następnego dnia okazało się, że też nie mogę jechać, bo znów pracuję, to mnie dobiło i ryczałam bez opamiętania. Mąż mnie pocieszał: „NO CZEGO RYCZYSZ, PRZECIEŻ WSZYSTKO JEST DOBRZE!”, a ja płaczę i nie mogę się opanować. Dopiero, gdy w szpitalu wzięłam małą na ręce, emocje pomału opadły i przyszła ulga. „WITAJ MALEŃKA, TAK DŁUGO NA CIEBIE CZEKAŁAM!”.
Tak to właśnie z najpiękniejszą na świecie wnuczką urodziła się nowa babcia.

Tekst: Mama Żudit

Zdjęcia (7. miesiąc ciąży): Pikolina