Zakazane tematy

O tym, jak reaguję, gdy ktoś bije dziecko

jak przeprosić dziecko

Jak pisała ostatnio Dorota Wellman: „bohaterem nie jestem, ale nie jestem też tchórzem”. Gdy idę ulicą i komuś dzieje się krzywda, włącza się we mnie agresor, gdy otoczenie nie reaguje. Całą odpowiedzialność za kryzysową sytuację biorę na siebie. 

Pewnego letniego wieczoru jako młoda, zmęczona mama musiałam zresetować myśli. Zostawiłam dziecko z Karlosem i poszłam biegać. Ciepłe powietrze, ostra muzyka w słuchawkach, mrok i przyjemne tempo truchtu – tego potrzebowałam. Kiedy przebiegałam między dwoma blokami, kątem oka zauważyłam mężczyznę leżącego na ławce. Minęłam go, odbiegając jeszcze kilkanaście kroków. W sumie to chciałam do niego podejść, by upewnić się, czy oddycha, ale powstrzymał mnie strach. Jednocześnie zawsze w takich sytuacjach boję się też, że przez moją ignorancję ktoś może umrzeć. Strach brał górę: na osiedlu było pusto i bardzo ciemno; w głowie miałam mętlik. Jeśli wrócę do leżącego człowieka, ryzykuję: może być agresywny, zaatakować mnie itp. Ostatecznie jednak coś kazało mi do niego wrócić, musiałam mieć pewność, że oddycha, że nie potrzebuje choćby wezwania karetki. Cofnęłam się więc do tamtej ławki. Pochyliłam się, szturchając mężczyznę w ramię i głośno pytając, czy wszystko w porządku. Nie ruszył się. Serce mi zamarło – w pierwszej chwili odniosłam wrażenie, że mężczyzna nie oddycha. Za kolejnym szturchnięciem w ramię zaczął mamrotać. Najwidoczniej spał, zamroczony alkoholem. Poczułam ulgę. Pobiegłam do domu.

Innego letniego dnia, gdy spacerowałam z psem pod naszym wieżowcem, usłyszałam krzyki kilkuletniego dziecka. Od razu dało się odczuć, że dzieje  mu się jakaś krzywda – w oddali było też słychać wrzaski jakiegoś wkurzonego faceta. Pół godziny spędziłam, nasłuchując, z którego okna w naszym wielkim wieżowcu mogą dochodzić odgłosy tej patologii. Strasznie się wkurwiam (o wow, nawet przeklinam!), gdy słyszę, że ktoś wyrządza krzywdę dzieciom. Włącza się wtedy we mnie straszny agresor. Tamtego dnia kurczowo ściskałam w dłoni telefon i gapiłam się w balkony, próbując zlokalizować miejsce, z którego dochodzą krzyki tego dziecka. Chciałam już wzywać policję, gdy płacz totalnie ucichł. Wróciłam do domu, ale ta sprawa nie dawała mi spokoju. Nie wiedziałam, co robić, ale miałam w głowie okropną świadomość, że gdzieś w moim wieżowcu mieszka idiota, który prawdopodobnie leje bezbronne dziecko. Postanowiłam wydrukować mu komunikat, który brzmiał mniej więcej tak: „DROGI RODZICU, W OSTATNIĄ NIEDZIELĘ SŁYSZAŁAM KRZYKI TWOJEGO DZIECKA. Nie był to zwykły płacz – podejrzewam przemoc domową. WIEDZ, ŻE JESTEŚMY CZUJNI I JEŚLI SIĘ TO POWTÓRZY, DO TWOICH DRZWI OD RAZU ZAPUKA POLICJA.  – Sąsiedzi”. Ogłoszenia wydrukowałam i rozwiesiłam we wnętrzu wszystkich klatek w moim wieżowcu. Może na niewiele się to zdało, ale kartki wisiały na klatkach wiele dni, do czasu, aż zmył je deszcz. Nigdy później już nie słyszałam wołania tego dziecka. Mam jednak nadzieję, że zrobiłam dla niego choć cokolwiek. Więcej, niż nic.

Historia zza ściany.

W mojej klatce mieszka pewna rodzina. Brodaty facet po trzydziestce każdego dnia odprowadza kilkuletniego chłopca do przedszkola. Czasami jadę  razem z nimi windą. To dziecko ewidentnie nie jest radosnym, beztroskim malcem. Zawsze ten spuszczony wzrok, usta w podkówkę. Jedyny monolog, jaki wielokrotnie słyszałam między nimi, to słowa taty: „No chodź, co się tak ślamazarzysz”, „Szybko, wsiadaj do samochodu. Myślisz, że będę na ciebie czekał? Mam swoje sprawy”. Kiedyś, gdy przechodziłam obok drzwi ich mieszkania na trzecim piętrze, usłyszałam krzyki ojca i przeraźliwie smutny płacz dziecka. Trwało to chwilę, ale od tamtego dnia cały czas mam oko na tę rodzinę. Staram się wchodzić po schodach, by móc podsłuchać odgłosów z tamtego mieszkania. Nie wiem, czy pewnego dnia nie zaszkodzę temu maluchowi, gdy zadzwonię na policję… Ale gdy raz jeszcze usłyszę, jak skubaniec leje dziecko, zgłoszę sprawę do wszystkich możliwych instytucji.

Doskonale wiem, jak przemoc zabija pewność siebie, burzy wiarę w ludzi, odbiera radość z życia. Nigdy nie przechodzę obojętnie wobec agresji skierowanej do dzieci. Nie umiem też nie pochylić się nad leżącym na ziemi bezdomnym człowiekiem. Nie zakładam, że może spać. Zakładam, że za chwilę, jeśli mu nie pomogę, może nie żyć. Tak wiele jest dookoła okazji, w których trzeba interweniować. Nie po to, by ktoś nazywał nas potem bohaterem. Bo to tylko, by każdego ranka móc spokojnie spojrzeć w lustro.

Fot. Pikolina